Poniedziałek, 2 czerwca 2014
Każdego poranka, kiedy Dean zaparzał kawę, wyglądał przez okno na swój ogród, wyobrażając sobie, że widzi coś więcej, niż tylko porządnie utrzymany trawnik. Wsypał łyżeczkę cukru do kubka i pomyślał o zasianiu różnych nasion, z których wyrosłyby piękne i kolorowe kwiaty. Westchnął, mając nadzieję, że pewnego dnia za jego kuchennym oknem będzie mógł zobaczyć inne kolory niż tylko soczystą zieleń. Po kilku łykach kawy i głośnym westchnięciu jego ciało wybudziło się. Zaczął się zastanawiać, dlaczego nadal nic z tym nie zrobił, skoro rozmyślał o tym każdego poranka.
Dean przelewał resztki kawy z dzbanka do termosu, kiedy telefon zaczął dzwonić i jego rozmyślenia nad kwiecistymi kwietnikami zostały przerwane przez Bon Joviego. Uśmiechnął się i przyłożył komórkę do ucha, przytrzymując ją ramieniem.
— Heja Sammy — przywitał się, zakręcając wieczko od termosu.
— Cześć, jesteś w pracy?
— Jeszcze nie. Czemu pytasz? Wiesz, jeśli znowu wywołałeś pożar w kuchni, to raczej powinieneś zadzwonić na Straż w Palo Alto.
Dean przysiągł na każde ciasto jakie kiedykolwiek zjadł, że jego brat słysząc to przewrócił oczami.
— To się stało tylko raz, Dean. I to nawet nie był prawdziwy pożar.
— Ellen zakazała ci wstępu do kuchni na cały miesiąc — parsknął. Sam westchnął, kiedy starszy Winchester odwrócił się od okna i oparł o blat, biorąc łyka napoju i uśmiechając się na to wspomnienie.
— Nie żebym śmiał się z twoich niepowodzeń w kuchni Sammy, ale czy jest powód, dla którego dzwonisz?
— Właściwie to tak. Dzwonię, żeby przypomnieć ci o twoim locie o 9 rano w sobotę. Załatwiłeś sobie tydzień wolnego w pracy?
— Oczywiście, że tak — powiedział szorstko, próbując przełknąć rosnącą gulę idiotycznego strachu w gardle. — Przylecę.
— Posłuchaj, Dean. Jestem ci za to ogromnie wdzięczny. Wiem, że wolałbyś przyjechać samochodem.
— Daj spokój, jest w porządku — odpowiedział, pomijając fakt, że tak naprawdę nie było w porządku. — Latanie jest szybsze, wiem to i nie mógłbym załatwić sobie więcej wolnego.
Dean kochał swoją pracę. Kochał swój zespół, swój strażacki strój i kochał kopać ogień prosto w jego gorący zadek. Ale przez to, że jego brat brał ślub w Kalifornii, naprawdę chciał mieć więcej czasu, żeby dojechać tam samochodem. Minęło zdecydowanie zbyt dużo czasu od kiedy jego Dziecinka ruszyła w porządną drogę i Winchester miał wrażenie, że jest ona zazdrosna o ilość czasu jaką spędzał w wozie strażackim.
— Jeszcze raz, bardzo to doceniamy — kontynuował Sam. — Twój lot powrotny jest w niedzielę, piętnastego? Zgadza się?
— Jasne. Mam wypełnić jakieś obowiązki drużby zanim do was dotrę? — zapytał, spoglądając na zegarek.
— Nie, ale to mi przypomniało o jednej sprawie — powiedział, brzmiąc lekko zakłopotany i Dean pomyślał, że zaraz usłyszy coś złowieszczego. — Nie masz nic przeciwko dzieleniu pokoju? Drużba Jessici też przyjeżdża do nas na tydzień, a żaden z was nie zmieści się na kanapie.
— Dlaczego Jess ma w ogóle drużbę? — Dean zmarszczył brwi.
— A dlaczego nie? — odpowiedział Sam, w jakiś sposób wzruszając na głos ramionami. — Są przyjaciółmi odkąd tylko zaczęła studiować na Stanford. On jest w twoim wieku, ale robił jeszcze doktorat i byli razem w klubie astronomicznym. Teraz jest profesorem.
CZYTASZ
Forget-Me-Not Blues
FanfictionSam i Jess brali ślub i Dean nie mógł się z tego powodu bardziej cieszyć. Szczerze, oboje obrzydliwie perfekcyjnie do siebie pasowali i Dean był całkiem podekscytowany, że spędzi z nimi cały tydzień przed ceremonią. Był drużbą Sama i wcale nie przes...