Niedziela, 2 maja 2004
Kiedy Dean w styczniu skończył osiemnaście lat, nie było przy nim nikogo, oprócz Sama. Bobby był w Sioux Falls od grudnia, nie mogąc opuścić warsztatu w Południowej Dakocie w okresie poświątecznego boomu biznesowego, a Ellen nie mogła sobie pozwolić na zamknięcie Roadhouse w sobotni wieczór. Dean nie chciał prosić szeryfa Mills ani Rufusa, żeby opuścili pracę tylko dla niego, więc nawet im o tym nie wspominał, a nie znał nikogo ze szkoły, kogo chciałby zaprosić.
No dobrze. Nikogo, kogo mógłby zaprosić.
Więc był tylko on i Sammy w małym domku, który zwykle dzielili z Bobbym, a Dean był z tego bardziej niż zadowolony. Sam kupił mu tort w sklepie na dole ulicy i uśmiechał się, śpiewając bardzo nieprzyzwoitą wersję "sto lat". Dean przewrócił oczami, zanim zdmuchnął świecie i ściągnął z głowy domowej roboty urodzinową czapeczkę i zażyczył sobie, aby wszyscy tutaj byli na urodziny Sama.
Okazało się, że życzenia urodzinowe mogą się spełnić i niewielki kawałek Deana żałował, że nie poprosił o coś innego (a właściwie kogoś z niebieskimi oczami, rozczochranymi włosami i ustami, stworzonymi do całowania). Ale kiedy spojrzał na uśmiechniętą buzie swojego brata, być może jednak niczego nie żałował.
Dean i Sam spędzili dzień grając w gry wideo i oglądając powtórki "Star Treka" na swoim starym, zniszczonym telewizorze. Sam nie prosił o nic innego - nie prosił nikogo, poza Deanem, aby przy nim był. Dean pozwolił spędzać Samowi południe z przekonaniem, że ten dzień zakończy się tortem i solowym występem Deana.
Ale tak się nie stało. Zamiast tego, za kwadrans szósta Dean zagonił Sama do Impali i odmówił odpowiedzi na wszelkie pytania, dopóki Sam nie został wciągnięty przez drzwi Roadhouse prosto w ramiona Ellen.
— Wszystkiego najlepszego, mały — mruknęła mu do ucha Ellen, obejmując go, a Sam, pozornie z opanowanymi emocjami, odpowiedział tylko zaciśnięciem własnych chudych ramiona wokół jej talii.
Dean oparł się o framugę drzwi i uśmiechnął się. Był prawie pewien, że w oczach Sammy'ego zgromadziły się łzy, zanim Ellen go puściła. Bobby podszedł, aby poklepać go po plecach, Jody Mills pocałowała Sama w policzek, a Rufus uniósł swoje piwo w pozdrowieniu z miejsca, w którym siedział przy stole na środku pomieszczenia. Dzisiaj nie było klientów, a Ash najwyraźniej spędził cały dzień na dekorowaniu, chociaż Dean podejrzewał, że koleś zapomniał, że Sam miał teraz czternaście lat, a nie cztery, sądząc po liczbie wielokolorowych serpentyn.
Jo i Kevin byli ostatnimi, którzy przywitali Sama. Oboje zaczęli walczyć o to, czyją urodzinową czapeczkę Sam miał założyć. Kevina spotkał kilka razy, był na tym samym roku co Sam i Jo, ale nie miał zbyt wiele wolnego czasu, aby często go odwiedzać. Pomimo tego Dean i tak polubił tego dzieciaka. Każdy, kto odważył się walczyć z Jo Harvelle z takim przekonaniem, zasługiwał na natychmiastowy szacunek.
Dean nie mówił wiele podczas imprezy, już wcześniej podarował Samowi swój prezent (encyklopedię mitologii greckiej, dzięki której jego twarz rozjaśniła, niczym małemu kujonowi, którym zresztą był) i był zadowolony, że Sam pochłaniał całą uwagę. Wyglądał na podekscytowanego i niesamowicie wdzięcznego za każdy prezent, który otrzymał, a Dean kochał wszystkich za to, że sprawili, że na twarzy Sama gościł tak szeroki uśmiech.
— Już dobrze, dobrze — zaśmiała się Ellen, gdy Sam ucieszył się z ostatniego prezentu (jakaś nudna książka naukowa od Kevina). — Jestem za tym, żebyśmy zjedli obiad, zanim Sam zmieni się w rozpuszczonego bachora.
Nastały różne okrzyki zgody i Dean zaśmiał się, gdy Sam przylepił sobie na twarz najbardziej dramatyczny grymas, jaki kiedykolwiek widział.
CZYTASZ
Forget-Me-Not Blues
FanfictionSam i Jess brali ślub i Dean nie mógł się z tego powodu bardziej cieszyć. Szczerze, oboje obrzydliwie perfekcyjnie do siebie pasowali i Dean był całkiem podekscytowany, że spędzi z nimi cały tydzień przed ceremonią. Był drużbą Sama i wcale nie przes...