7.2

284 35 2
                                    

Poniedziałek, 24 maja 2004

Cas bardzo, ale to bardzo poważnie myślał o zgłoszeniu dzisiaj nieobecności z powodu choroby. Nie byłoby to nawet kłamstwo, ponieważ jego żołądek splatał się w jeden, długi słup, który sprawiał, że zaraz zwymiotuje.

Po tym, co wydarzyło się w piątek, Cas bardzo uważał by przez resztę popołudnia unikać Deana. Przez ostatnie lekcje siedział ledwo słuchając tego, co mieli do powiedzenia nauczyciele, a zamiast robić notatki, wpatrywał się w zegar. Upewnił się, że dotarł do szafek przed Deanem i wziął płaszcz, nawet nie poświęcając czasu na jego włożenie.

Spędził weekend na próbach i niepowodzeniach, żeby o tym nie myśleć.

Tego ranka obudził się ze snu, w którym on i Dean leżeli na polu, z rękami splątanymi między nimi w trawie, i to bolało bardziej niż kiedykolwiek. Nie powinien nigdy pozwalać sobie na takie myśli, a co dopiero teraz, kiedy Dean wrzucił w błoto jego już zrujnowane nadzieje i zmiażdżył je w pył.

W milczeniu poszedł z Anną do szkoły. Nigdy więcej nie rozmawiali o Deanie, nie od zeszłego lata, i Cas był teraz za to wdzięczny, zwłaszcza, że był całkiem pewien, że Anna wiedziała, dlaczego był taki nieszczęśliwy w ten weekend. A raczej przez kogo był taki nieszczęśliwy.

To, co naprawdę go denerwowało, to to, że nie był zły na Deana. Powinien być na niego wściekły, powinien go nienawidzić, ale tak nie było i to niesprawiedliwe. Po prostu czuł się rozczarowany. Czuł, że nie mógł dłużej trzymać się wizerunku Deana, do którego tak desperacko przywiązany był przez lata, ale nie mógł znieść myśli porzucenia go. Nie mógł znieść tego, że się mylił.

Kiedy skręcił za rogiem, by dostać się do swojej szafki, serce ścisnęło mu się i razem z każdym włóknem swojej istoty pragnął, by mimo wszystko zachorował. Dean był tam, oparty o szafkę Casa, jakby stał tam od jakiegoś czasu, i Cas szczerze odwróciłby się i uciekł, gdyby nie fakt, że Dean wyraźnie go widział i podciągnął się, by spotkać go w połowie drogi.

— Cas! — zawołał, załamując ręce i Cas uwierzyłby, że był nieco zestresowany, gdyby cała drużyna footballowa nie stała na końcu rzędu szafek, a niektórzy z nich chichotali pod nosem.

Zdeterminowany, by nie poddać się zmartwionej twarzy Deana, Cas zacisnął szczękę i dalej szedł w kierunku swojej szafki.

— Cas — mówił Dean, stojąc teraz tuż przed nim, blokując mu drogę. — Słuchaj, możemy porozmawiać?

Cas zatrzymał się, ale skupił wzrok ponad ramieniem Deana.

— Proszę odsuń się, Dean.

— Cas, daj spokój, spójrz na mnie.

I Cas na niego spojrzał. Nie mógł nic na to poradzić, głos Deana brzmiał tak błagalnie, ale zacisnął szczękę jeszcze mocniej i odwrócił się, by spojrzeć mu w oczy. To sprawiło, że Dean cofnął się nieznacznie, zgarbił ramiona w obronie, a Cas zmusił się do przypomnienia sobie, że nie obchodzi już go, na jak bardzo zdesperowanego Dean wyglądał.

— Słuchaj — zaczął cicho Dean, zbierając się w sobie. — Naprawdę nie miałem na myśli... Nie chciałem... Przepraszam, dobrze? Naprawdę. Za piątek, za... za wszystko. Od pierwszego roku. Przepraszam.

Wyglądał na tak szczerego, tak winnego, że Cas nie mógł uwierzyć, że to tylko gra. Chciał wierzyć, tak bardzo chciał mu wierzyć. Wypowiedział słowa, o których Cas marzył od lat i brzmiały o wiele lepiej niż kiedykolwiek w jego głowie, ale teraz coś było nie tak. Gordon i jego kumple śmiali się teraz głośno i Cas cały się napiął.

— Czy to żart? — zapytał głosem tak neutralnym, na jaki tylko mógł sobie pozwolić, starając się nie załamać pod ciężarem tego wszystkiego.

— Nie! — odpowiedział Dean, brzmiąc na prawie przerażonego. — Cas, zapomnij o tych palantach, okej? Przykro mi, że tak długo ich słuchałem. Wiem, że jest już za późno, ale... Miałem nadzieję, że mi wybaczysz. — Patrzył na Casa przez rzęsy i oddychał trochę za ciężko. Serce Casa waliło tak mocno w mostek, że aż czuł ból. — I... um... — kontynuował Dean przygryzając wargę, cały zdyszany, i patrzył na swoje stopy. — I... mam nadzieję, że... Pójdziesz ze mną na bal?

Było tak cicho, że Cas był pewien, że musiał się przesłyszeć, jednak doskonale słyszał dźwięk własnej krwi płynącej do uszu. Dean w końcu spojrzał na niego, ustawiając ramiona w linii obronnej i unosząc podbródek w determinacji, gdy napotkał jego oczy i przez sekundę Cas czuł, jak serce wyskakiwało mu z gardła, wzlatując w przestrzeń, by tańczyć nad nimi.

Ale potem, z jękiem śmiechu Bartholomewa i głośnym gwizdnięciem niczym wilk, spadło z powrotem na ziemię.

Oni wiedzieli. Wszyscy już wiedzieli.

Jego serce wróciło do niego, ciężkie niczym kowadło. Nie powinien być zaskoczony, był pewien, że mimo wszystko nie był aż tak subtelny w swoich uczuciach, ale zawsze miał nadzieję, że może nie przejmowali się wystarczająco, by to zauważyć. Od jak dawna wiedzieli, co czuł? Jak długo czekali, aby wbić mu ten sztylet?

Gordon śmiał się teraz otwarcie i oczywiście, że to żart. Jak mógł pozwolić sobie w to uwierzyć, choćby przez sekundę. Dean wciąż się na niego gapił, prawdopodobnie czekając na jakąkolwiek reakcję, na którą liczyli, a Cas nienawidził siebie za to, że pozwolił na to wszystko. Dean wiedział, co o nim myślał Cas, wiedział i nie obchodziło go to. Rzucił światło na serce Casa za pomocą szkła powiększającego i teraz patrzył, jak płonęło.

I Cas w końcu poczuł złość, której tak szukał. Odsunął się i trzęsąc się, w końcu zdecydował się stanąć w obronie siebie, i uderzył Deana prosto w szczękę.

Dean, zaskoczony, opadł z powrotem na szafki za sobą, a Cas, jeszcze bardziej rozgniewany zachwytem ze strony gapiów, nawet nie zatrzymał się, by przeanalizować wyraz porażenia na twarzy Deana.

— Brzydzę się tobą, Deanie Winchester — powiedział cichym i niskim głosem, starając się nie złamać.

Zanim ktokolwiek z nich zobaczy, jak się łamie, odwrócił się i odszedł, nie przejmując się nawet książkami, których nie będzie mógł zabrać na zajęcia.

Nie widział ponownie Deana Winchestera przez bardzo, bardzo długi czas.

-----------------------------------------

Forget-Me-Not BluesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz