7.3

274 42 11
                                    

Czwartek, 12 czerwca 2014

Dean był w trakcie opowiadania Casowi, jak Sam złamał kiedyś rękę, skacząc z szopy Bobby'ego, myśląc, że Batman potrafił latać, kiedy dostał wiadomość. Zdjął prawą rękę z kierownicy, by wyjąć telefon z kieszeni, kiedy nagle został wyrwany z jego dłoni przez Casa.

— Hej! — narzekał, a Cas uniósł niewzruszoną brew, zanim otworzył wiadomość.

— To Sam — czytał. — Prosi, żebyśmy podjechali po kwiaty, póki jeszcze nie wróciliśmy.

— Koleś! — Dean wykrzyknął z udawanym oburzeniem. — A co by było, gdyby to była prywatna wiadomość?

Patrzył na drogę, kiedy pokonywał rondo, więc nie widział wyrazu twarzy Casa, ale rozbawienie i tak było słyszalne w jego głosie.

— Dostajesz dużo prywatnych wiadomości, Dean?

Dean prychnął:

— Może. Nie wiesz. Mógłbym być szpiegiem.

Zdecydowanie mógł być szpiegiem. James Bond mógłby się przy nim schować.

— Cóż, w takim razie kiepski byłby z ciebie szpieg, skoro już mi powiedziałeś kim jesteś.

— Albo jestem naprawdę dobry, bo zastosowałem podwójny blef! — Dean uśmiechnął się do niego, odwracając się w samą porę, by złapać Casa przeciągającego wzrok w górę i w dół ciała Deana. Powoli.

— Cóż — odpowiedział Cas z przebiegłym uśmiechem. — Dobrze wyglądałeś w smokingu.

Jasna cholera. Cas nie powinien mieć możliwości mówienia takich rzeczy, kiedy Dean próbował prowadzić samochód bez nabijania go na jakieś drzewo. Dean zarumienił się i ponownie skupił się na drodze.

— Zamknij się — wymamrotał i odwrócił głowę w stronę telefonu, który Cas wciąż trzymał. — Gdzie są te kwiaty?

Cas kierował ich drogą, którą dopiero co wracali, a następnie kilkoma bocznymi uliczkami, które, jak twierdził, były skrótami. Wcale nie były.

Po dziesięciu minutach kłótni i triumfalnym uśmiechu na twarzy Deana, kiedy wjeżdżali na parking przed sklepem, absolutnie nie dzięki Casowi, w końcu dotarli na miejsce. Dean uważał to za śmiesznie słodkie, jak Cas próbował udawać, że wcale się nie dąsał.

„Eden" to mały sklep z dużą szklarnią przystającą z tyłu budynku. Pomieszczenie, do którego weszli, było wypełnione po brzegi kwiatami, a każdy kolor, o jakim Dean kiedykolwiek słyszał, rozpryskał się na ścianach, wylewając się na podłogę i blat. Dean wziął głęboki oddech i poczuł, jak rozluźnił się każdy mięsień jego ciała. Naprawdę ciężko było nie czuć się zadowolonym w takim miejscu.

Mężczyzna za ladą uśmiechnął się pogodnie:

— W czym mogę pomóc? — zapytał, a Dean zrobił krok do przodu, zostawiając Casa, by patrzył na cudowną winorośl wokół drzwi.

Dean podał ich imiona i pokazał jakieś dokumenty, a mężczyzna, który przedstawił się jako Joshua, poprowadził ich tylnymi drzwiami do szklarni.

Była ogromna, co najmniej trzykrotnie większa od całego ogrodu Deana i prawie żałuje, że nie mieli czasu, aby się dokładnie rozejrzeć.

— Te są wasze — Joshua zatrzymał się w jednym rogu, wskazując na dużą liczbę niebiesko-białych bukietów. — Wszystkie zostaną przetransportowane do waszego lokalu, ale pomyślałem, że zechcecie odebrać bukiety dla panny młodej osobiście.

Forget-Me-Not BluesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz