• 25 •

28 7 1
                                    

25 grudnia

Antoni wariował. Słyszał głos.
Matka szeptała do niego spokojnie.
A on udawał, że nie słyszy.
Matka mówiła do niego donośnie.
A on udawał, że nie słyszy.
Matka krzyczała do niego przeraźliwie.
A on udawał, że nie słyszy.

Więc ona zaczęła wątpić, czy rzeczywiście ją pamięta.
Pamiętał, ale... nie chciał. Wolał zapomnieć. Przecież tak jest prościej. Lepiej nie pamiętać. Lepiej egzystować w spokoju niż żyć w strachu.

Już nie siadał na dachu.
Choć może robił to, gdy nikt nie widział?
Przestał pić kawę.
A może robił to gdzieś, gdzie miał spokój i wścibskie oczy nie mogły go zobaczyć?
Nie przechadzał się w ciemnym płaszczu po sennej Warszawie.
Lecz przecież nie wiem wszystkiego.
Grał tylko, gdy nikt nie patrzył.
Gdy nikt nie słyszał.
A może tylko udawali, że nie słyszą? Może tkwili w swoich własnych oknach i nadstawiali uszu spragnionych jego melodii?

Antoni po prostu przestał żyć. Choć przecież nie umarł. Nie tak naprawdę.  Ale wewnętrznie.
Dusił się w samym sobie.
Szkoda tylko, że nikt nie widział.
Że nikt nie pomógł mu wygrzebać się z otchłani śmierci.
Ten mężczyzna zapadał się coraz szybciej, na powrót stając się tym małym Antonim. Jednak nadal nikt nie wyciągnął pomocnej ręki.

nie opuszczę cięOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz