• 16 •

21 8 3
                                    

16 grudnia

Antoni biegł. Bo właśnie to wychodziło mu najlepiej. Noc była zbyt piękna, żeby obserwować ją z okna. Gwiazdy świeciły zbyt jasno, żeby mógł usiedzieć na miejscu. Więc biegł.

Po raz pierwszy od dawna czuł się wolny. Niczym niezmącone myśli grały w jego głowie, jak cudowna ballada. A on poruszał nogami w rytm własnego serca. Wyciągnął rękę za głowę i zerwał sparuszałą gumkę, a jego brunatne loki rozwiał wiatr. Podskoczył w górę, wyrzucając ręce w powietrze, jakby chciał dosięgnąć księżyca. A on wciąż był za daleko.
Więc biegł. Dalej i nieprzerwanie. Dopóty, dopóki długie nogi nie odmówiły posłuszeństwa. A wtedy zmusił się, aby przyspieszyć. Bo tylko to mu jeszcze pozostało.

W końcu czuł, że nie da rady. Nie chciał się poddać. Chciał biec. Biec i biec, aż nie dobiegnie do miejsca, gdzie będzie mógł być sobą. Ale nie mógł. Nie dałby rady. Więc stanął i zacharczał z wysiłku, opierając trzęsące się ręce na kolanach. Pobliska latarnia oświetlała jego skulone ciało, które chwilę później runęło na ziemię. Teraz już klęczał i pozwolił, aby nadchodzący od dawna deszcz obmył go całego. Przecież nie był w stanie go zatrzymać, nieważne jak bardzo chciał. Po prostu był zbyt słaby.

Uspokoił oddech i podniósł się na zwiotczałych nogach.
Ażeby w końcu oddalić się na dobre w strugach grudniowego deszczu.

nie opuszczę cięOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz