• 10 •

24 8 7
                                    

10 grudnia

Mały Antoni siedział przy chorej matce. Rak atakował zjadliwie, połykając ją stopniowo.

Antoni marzył, aby zniknąć. Żeby nikt go nie potrzebował, a on mógł jedynie wtopić się w ścianę. Ale nie mógł. Nie pozwoliliby mu na to. Zbyt mocno zapuścili korzenie w jego duszy. Przynajmniej ona. Ojciec już dawno został z tyłu. Zapodział się gdzieś pomiędzy dreptającym malcem, a wspinającym się na drzewa chłopcem.
Im obu raczej nie brakowało towarzystwa tego drugiego. Byli samowystarczalni. Cieszyli się samotnością w osobnych pokojach.

A jednak Antoni nie miał wyboru. Tkwił obok schorowanej matuli, grając kochanego synka. W rzeczywistości nie wiedział, co to miłość. Nie siedział tam z wyboru. Gdyby tylko... ah, gdyby tylko mógł wyjść i nigdy nie wrócić. Wiedział, że kobieta umiera i nie zamierzał na to patrzeć. Ojciec za nim nie zatęskni, a nikogo innego przecież nie miał.

Chłopiec nie wiedział, co to miłość. Nie potrafił jej zobaczyć. Dlaczego więc miałby wierzyć w coś, czego nie widać? To nielogiczne. Sprzeczne z biologią. A on ufał tej nauce. Więc gdzie w podręczniku jest choć słowo o miłości? Antoni nie potrafił znaleźć, choć wertował różne encyklopedie w poszukiwaniu czegokolwiek. W czwartej klasie nie nauczył się niczego, czego nie wiedział już wcześniej.

Antoni chyba jeszcze nie był na tyle dorosły, żeby pojąć znaczenie miłości.

nie opuszczę cięOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz