XV

390 29 0
                                    

Ubłagany weekend po ciężkim tygodniu w końcu nadszedł. Sobota była melancholijnie spokojna. Powiek nie otwierał dźwięk nagłego budzika, a słabe, jesienne światło nieśmiało zaglądające do pomieszczeń przez okna. Harmider jeżdżących samochodów nie przytłaczał tak, jak w dni robocze, gdy wszyscy byli zabiegani, śpiesząc się do pracy czy szkoły. Grudzień - a co za tym idzie - okres świąteczny i koniec semestru, zbliżał się wielkimi krokami, ku uciesze większości uczniów. Na razie centrum miasta, nieudekorowane jeszcze kolorowymi lampkami, wydawało się ponure. Budynki o stonowanej elewacji niemal zlewały się z szarością asfaltu. Między nimi wyłaniało się jedynie kilka pojedynczych drzew i krzewów pozbawionych zielonego uroku. Zazwyczaj przytłaczało to artystyczną duszę Lysandra, jednak dziś czuł się wyjątkowo natchniony. Obudził się już wczesnym porankiem, o dziwo wypoczęty. Wena natychmiastowo nim zawładnęła, więc nie tracąc ani chwili olśnienia zasiadł do biurka. Przed wyciągnięciem zapisków przesunął dłonią po drewnianej powierzchni, delektując się pięknem emanującym od przestarzałego, jednak nad wyraz urokliwego mebla. Sięgnął po nieco zakurzone pliki liniowanych kartek i posrebrzane wieczne pióro. Co chwilę zerkając na krajobraz malujący się za oknem intensywnie przelewał myśli na papier, łącząc je w wiersze przepełnione obrazowością i emocjonujące piosenki. Zapełniając kolejne strony coraz bardziej zatracał się w czasie. Otaczającą go ciszę zaczęły zakłócać szmery dochodzące z drugiej strony mieszkania. Dumnie postawił kropkę na końcu ostatniego dzieła. Wypełniła go pozytywna energia; czuł, że ten dzień, choć dopiero się rozpoczyna, będzie wspaniały. Odłożył przybory w odpowiednie miejsca i podniósł głowę, przenosząc wzrok na zegar, wskazujący godzinę 7:53. Najwidoczniej zupełnie pochłonęło go pisanie. Podszedł do szafy i narzucił na ramiona luźną bluzę.

Cicha rozmowa dochodziła z wnętrza kuchni, tam też się udał. Jego brat stał przy blacie jednocześnie smażąc - jak wynikało z unoszącego się zapachu - naleśniki. Białowłosa poruszała się wokół stołu, przygotowując talerze, sztućce i kubki.

- Lysiu! - uśmiechnęła się, odwracając wzrok w jego stronę. - Zjesz z nami?

- Chętnie - przytaknął odwzajemniając gest. - Mogę w czymś pomóc?

- Poradzę sobie, po prostu usiądź.

Zgodnie z poleceniem zajął jedno z miejsc. Niedługo potem posiłek był gotowy, a każde z nich zajadało go ze smakiem, w międzyczasie dyskutując na przyziemne tematy.

- Zaprosisz kiedyś Kastiela? - niespodziewanie spytał Leo, dopijając łyk kawy z mlekiem.

- S-słucham? - podniósł spojrzenie znad talerza. - Wydaje mi się, że całkiem niedawno mnie odwiedzał...

- Nie o tym mówię, miałem raczej na myśli... - popatrzył na ozdabiający ścianę obraz, myśląc nad odpowiednim słowem.

- Chodziło o obiad... Lub kolację, jeżeli wolisz. We czwórkę - dopowiedziała Rozalia.

- Hm... - przesunął dłonią po włosach. - Nie jestem pewien, czy się zgodzi... To raczej nie w jego stylu.

- Zapytać zawsze można. Byłoby miło - czarnowłosy delikatnie uniósł kąciki ust.

- Dobrze, mogę spróbować. Dzisiaj u niego nocuję, będę miał okazję - odpowiedział i wrócił do konsumowania resztek naleśnika z owocami.

Wieczorna przechadzka do mieszkania czerwonowłosego napawała Lysandra optymizmem. Odnosił wrażenie, że dziś jego zmysły były wyjątkowo wyczulone na piękno otaczającego go świata. Powoli kroczył parkiem, próbując dostrzec iskierkę tajemniczości w przygaszonej przyrodzie. Wiatr delikatnie kołyszący koronami drzew, ostatnie źdźbła zielonej trawy czy suche liście wyściełające trawnik nadawały miejscu niepowtarzalnego klimatu. Sam nie wiedział, dlaczego właściwie ma tak dobry humor. Ostatnio nie zdarzało się to często. Był szczęśliwy, ale co chwilę dręczyły go mniejsze i większe problemy. W tym momencie czuł się tak, jakby wszystkie troski wyparowały.

Wyobrażenie [Lysander x Kastiel]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz