XL

177 15 3
                                    

Lysander coraz bardziej niepokoił się pukaniem do mieszkania, które rozchodziło się już od paru minut, wciąż stając się głośniejsze. Od początku starał się ignorować odgłosy. Był jedyną osobą obecną w domu, więc tym razem nie mógł wysłużyć się bratem, który przywitałby natrętnego gościa. W końcu nie wytrzymał rosnącego stresu i poderwał się z łóżka, cicho kierując w stronę przedsionka. Nawet nie pokusił się o zapalenie światła. Ze względu na dość późną porę pomieszczenie wypełniał mrok. Niepewnie uchylił drzwi. Zanim zdążył zareagować, został mało delikatnie pchnięty na ścianę, a wejście zamknęło się z hukiem. Z trudem zaczerpując powietrze skierował wzrok na oczy oprawcy. Ku jego przerażeniu doskonale znał właściciela szarych tęczówek, teraz płonących czystym gniewem.

- Pamiętasz, jak mnie uderzyłeś? Chciałeś się odegrać, co? Teraz pora na twoją nauczkę - warknął, wplatając palce w srebrną czuprynę.

- C-co ty tu robisz? Przecież ze mną zerwałeś - wyjąkał.

- To jeszcze nie znaczy, że nie mogę mieć z ciebie trochę pożytku - na usta wkradł mu się szyderczy uśmieszek, po czym szarpnął go za kosmyki, prowadząc do jednego z pokoi.

Strach odebrał mu siłę do stawiania oporu. Ponownie pozwolił przyprzeć się do ściany, omal nie uderzając o nią twarzą. Ciągle czuł na karku gorący oddech chłopaka, który szybko zastąpiły ślady zębów. Wykrzywił się w grymasie bólu, gdy z taką samą zaborczością trzymał w pięści srebrne pasma. Druga dłoń bez skrupułów powędrowała w stronę jego rozporka, na co momentalnie się spiął. Jego spodnie zostały zdarte szarpnięciem.

- Dlaczego... Mi to robisz... - wydusił płaczliwie, powstrzymując łzy.

- Zamknij się - brutalnie odchylił jego głowę. - Już zawsze będziesz mój, chłopczyku.


Gwałtownie poderwał się do pozycji siedzącej, łapczywie wypełniając płuca powietrzem. Pełen lęku rozejrzał się wokół. Sypialnia była pogrążona w ciemnościach. Przecież jeszcze przed chwilą... Dyszał ciężko, próbując zbadać sytuację. Wplótł drżące dłonie we włosy, pragnąc odwrócić uwagę od własnego przerażenia. Umiejętność racjonalnego myślenia prysła w moment. Nadal czuł na sobie dotyk silnych dłoni. Kolejny raz spanikował, zupełnie się zatracając. Gdzie się podział Kastiel? Dlaczego znowu nie może niczego sobie przypomnieć? Otarł pot spływający po czole. Usilnie próbował unormować oddech, choć do tej pory szło mu średnio. Potrzebował dłuższej chwili, aby minimalnie się opanować. Sięgnął po smartfon leżący nieopodal. Wyświetlacz wskazywał godzinę 4:06.

To był tylko sen.

Wyjątkowo realistyczny i mrożący krew w żyłach, ale nadal sen.

Opadł głową na poduszkę. Nie miał nawet ochoty dłużej drzemać, czuł się wystarczająco rozbudzony. Nie chcąc zrywać się na nogi o takiej porze, po prostu leżał wpatrując się w sufit, gdy rytm serca powoli wracał do normalności.

Co, jeśli taki los był mu pisany?

Zawsze uważał się za romantyka. Wzdychał na samą myśl o kolacjach przy świecach, spacerach przy zachodzie słońca czy pocałunkach w deszczu. Najwidoczniej, jak na romantyka przystało, musiał napotkać na swojej drodze życia nieszczęśliwą miłość, będącą jedynie destrukcyjnym, niszczącym go od środka uczuciem. Poświęcił Kastielowi wszystko. Narażał się bratu, omal nie został znienawidzony przez własnego ojca, Nataniel postanowił skutecznie uprzykrzać mu życie. Zmienił się. Może powinien przyznać mu rację? Nigdy wcześniej nie miał skłonności do czysto lękowych reakcji czy nadmiernego rozmyślania. Nigdy niczym nie przejmował się tak, jak sprawami związanymi z czerwonowłosym. Może właśnie to doprowadziło go do zguby.

Czyżby cały czar jego uczuć prysł na przestrzeni kilku dni?

Być może nie chodziło tylko o to, co nazywał "miłością", "zakochaniem". Bardziej przerażała go samotność. Kastiel od dawna był jego jedynym, prawdziwym przyjacielem. Osobą, której mógł powiedzieć wszystko, rzeczy szczęśliwe i te mniej. Osobą, która zawsze stała obok, po jego stronie. Osobą, z którą dzielił największą pasję. Choć chłopak nie był najlepszy w uzewnętrznianiu uczuć doskonale wiedział, że zależało mu na tej relacji. Czuli się dobrze w swoim towarzystwie. A teraz? Teraz nie widział nikogo, z kim mógłby porozmawiać o tym, co powoli zaczynało go przerastać. Zostawił go, paradoksalnie tylko nasilając problemy. Od kiedy pierwszy raz posmakował jego warg wiedział, że z każdą sekundą jeszcze bardziej boi się odrzucenia. Niestety w tym momencie jego największe obawy zaczynały stawać się brutalną rzeczywistością.

Pogrążając się w refleksjach wyczekiwał wschodu słońca, zapowiadającego nowy dzień. W jego przypadku był to też nowy początek. Początek życia bez do tej pory nieodłącznej jego części. Pierwszy dzień wakacji, na które czekał przez ostatnie miesiące. Miał całą masę planów, które w mgnieniu oka legły w gruzach.

Nie był już w stanie nawet uronić łzy.

Po zimnym prysznicu, skutecznie otrzeźwiającym umysł (przynajmniej na jakiś czas) wrócił do sypialni tylko w jednym celu. Jego wzrok zatrzymał się na szafce nocnej, nadal zajętej ozdobnym wazonem. Gdy finalnie się przełamał, podszedł bliżej i chwycił za łodygi uschniętych róż. Ostatni raz zerkając na kwiaty wcisnął je do kosza na śmieci stojącego obok biurka, nie zważając na pojedyncze kolce kłujące dłonie.

Na tę chwilę miał dość własnej przestrzeni między czterema ścianami. Skierował się do kuchni z zamiarem wrzucenia czegoś na ząb, póki dopisywał mu apetyt. Beztrosko zajął się przygotowaniem tostów i zaparzeniem czarnej herbaty. Moment wewnętrznej równowagi zakłóciły dobiegające z tyłu kroki. Mimo to nie odwrócił się w stronę, z której dochodziły, nadal przyrządzając śniadanie.

- Czyżbyś zapomniał, że nie musisz wstawać do szkoły? - czarnowłosy podszedł bliżej z zamiarem zaparzenia kawy z ekspresu. Ziewnął, zaczesując palcami niesforne kosmyki opadające mu na oczy. - Jest ledwo po szóstej.

- Wyspałem się - odpowiedział, przenosząc talerz i kubek na stół, siadając przy nim. Powoli przeżuwał przypieczony chleb, unikając spojrzenia brata.

- Cóż... - zajął miejsce naprzeciw, od niechcenia mieszając łyżeczką zawartość swojego napoju. - Wszystko u ciebie w porządku?

- Tak, jak najbardziej.

- Jesteś przekonany? - przyjrzał się mu podejrzliwie.

- Co masz na myśli? - podniósł wzrok, zaintrygowany pytaniem chłopaka.

- A więc... Słyszałem, że płakałeś - przestał obracać sztućcem, skupiając się na dwubarwnych tęczówkach.

Westchnął rozczarowany. Wczoraj, będąc w cholernej rozpaczy, nie przeszło mu przez myśl, jak głośno się zachowuje. A nie marzyło mu się wyjaśnianie całej sytuacji. Bez słowa wstał od stołu i zabierając resztę śniadania wrócił do pokoju, w którym poprzednio tak nie chciał być. Najwidoczniej nie miał innego wyboru, niż skazać się na swoją własną obecność, która tylko pogłębiała jego ból.

Wyobrażenie [Lysander x Kastiel]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz