XVII

273 25 5
                                    

- Myślisz, że powinienem wyjść? - spytał z wyczuwalną niepewnością. Sam nie mógł zdecydować, czy aby na pewno chciał pokazywać się w salonie po tym, co stało się około godzinę temu.

- Nikt cię do tego nie zmusza. Nie rób nic wbrew sobie - czerwonowłosy odpowiedział, dalej czule gładząc jego kosmyki.

- Gorzej już nie będzie - westchnął i podniósł się, zaciętym krokiem podchodząc do drzwi. Chłopak nie czekając długo ruszył za nim. Ostatni raz wziął głęboki wdech, po czym przekroczył próg pomieszczenia.

Atmosfera była wyraźnie napięta. Cichą rozmowę zagłuszał dźwięk telewizora, w którym leciała przypadkowa telenowela. Kilka par oczu natychmiast odwróciło się w jego stronę.

- Synku... - widocznie skruszona staruszka podeszła do Lysandra i złapała za jego dłonie, patrząc mu w oczy wzrokiem pełnym współczucia. - Tak strasznie mi przykro... Przepraszam... Wiesz, że kocham cię mimo wszystko...

- Nie, mamo. Nie przepraszaj mnie - położył dłoń na jej ramieniu, po czym usiadł na sofie. Brat i Roza również posłali mu znaczące spojrzenia.

Kastiel chciał do niego dołączyć, ale Janina delikatnie chwyciła go za nadgarstek. Zdziwiony popatrzył na twarz kobiety, na której rysował się słaby uśmiech.

- A ty mój drogi... Proszę, dbaj o niego i nie zrób mu krzywdy... - powiedziała cicho, ujmując jego dłoń.

- Oczywiście proszę pani - uniósł kąciki ust, po czym oboje zajęli miejsca obok reszty.

Srebrnowłosy bał się popatrzeć na ojca. Zaróżowione oczy nawet nie zdążyły wrócić do normalnego odcienia, a nie chciał ponownie stracić nad sobą panowania. Zamiast skupić się na powoli rozwijającej się dyskusji, ciągle rozmyślał. Czy nie zepsuł wszystkiego tym, co powiedział? Co będzie dalej? Czy go zaakceptuje?

- Tato... Nie uważasz, że powinieneś coś powiedzieć? Zawsze byłeś taki... Uprzejmy... - słowa Leo przywołały go do rzeczywistości. Popatrzył na czarnowłosego z przerażeniem. Kastiel jedynie dyskretnie złapał za jego dłoń.

- Nie sądzę. Nie mam nic więcej do dodania - poprawił okulary i skrzyżował ręce.

- Naprawdę się mnie wstydzisz? Nie zrobiłem nic złego... Dlaczego moja miłość musi nas dzielić? - wydusił Lysander, ledwo mając odwagę odwrócić wzrok w kierunku staruszka.

- Niczego nie rozumiesz dzieciaku... Jaki z ciebie mężczyzna? Nigdy nie powinieneś nawet pomyśleć o czymś tak... Obrzydliwym - pokręcił głową.

- Z całym szacunkiem, ale to pan czegoś nie rozumie - wycedził czerwonowłosy, ku zdziwieniu wszystkich zgromadzonych. Był gotów użyć całej wiązanki przekleństw i obelg, ale resztką sił woli się powstrzymywał.

- Kas... Nie zaczynaj, proszę - popatrzył błagalnie w szare tęczówki.

- Nie mogę tego dłużej słuchać. Nie zasługujesz na takie traktowanie - zmarszczył brwi zaciskając mocno pięść.

Mężczyzna podniósł się z dotychczasowego miejsca.

- Tato... Ja chcę tylko być szczęśliwy - wstał i podszedł bliżej ojca. Z każdą sekundą jego serce biło coraz mocniej, a dłonie prawie zaczynały dygotać.

- George... Musisz to zrozumieć - dopowiedziała starsza pani.

- Nie. Nie nazywaj mnie tak. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego - zgromił go wzrokiem, po czym odwrócił się i pewnym krokiem wyszedł. Janina w miarę możliwości starała się go dogonić, nim całkowicie opuści mieszkanie.

Lysander stał na środku pokoju, wpatrując się w jeden punkt przed sobą. Po prostu stał nieruchomo, jednocześnie rozpadając się w środku. Nawet twarz zdawała się nie wyrażać żadnych emocji, jedynie oczy były widocznie przygaszone.

Leo niepewnie położył dłoń na jego ramieniu. Odwrócił się i popatrzył w ciemne oczy brata, tym razem z zauważalnym żalem. Ten mocno przytulił go do siebie, samemu zaciskając powieki. Nie mógł dłużej patrzeć na cierpienie młodszego, które i jemu łamało serce.

Z dwukolorowych oczu wypłynęły pojedyncze łzy. Czuł już tylko przeszywającą pustkę.

Od dwóch godzin leżał skulony w sypialni, wpatrując się w widok za oknem. Rodzice dłuższy czas temu opuścili dom. Czerwonowłosy uparł się, że za nic nie zostawi go dziś samego, a jutro odpuszczą sobie szkołę. Nawet Leo zgodził się na ten pomysł, wiedząc, w jakim jest stanie.
Nigdy nie wyobrażał sobie, że własny ojciec - dobry, życzliwy i kochający człowiek - wyrzeknie się go i wpędzi w bolesną odchłań. Czy odczuwał żal? W prawdzie nie czuł już niczego. Ani smutku, ani rozczarowania, ani gniewu. Po prostu nie był w stanie normalnie funkcjonować. Miał bogate słownictwo, a mimo to nie mógł odnaleźć słów, które wyraziłyby to, co działo się w jego głowie.

Kastiel niedawno poszedł wziąć prysznic, jednak teraz słyszał jego głos na drugim końcu mieszkania. Pewnie rozmawiał z czarnowłosym, który martwił się tak samo, ale pozwalał im na trochę przestrzeni. Nachalność w niczym by nie pomogła, wręcz przeciwnie. Drzwi skrzypnęły, a materac ugiął się po przeciwnej stronie.

- Potrzebujesz czegoś? Nie jadłeś kolacji, może jesteś głodny? - mówił, wpatrując się w plecy odwróconego chłopaka, jednak nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Westchnął i położył głowę na poduszki, podsuwając się bliżej. - Lys... - objął go ostrożnie, układając dłoń na brzuchu.

Srebrnowłosy natychmiast się otrząsnął, a mięśnie w miejscu dotyku same się napięły. Czuł ciepły oddech na karku, który przyprawił go o dreszcz. Nie poruszył się, jakby ręka Kastiela paraliżowała.

- N-nie dotykaj mnie - wyjąkał. Szarooki uniósł brew, patrząc na niego ze zdziwieniem, jednak nie odsunął się. - Może miał rację... Może to nie jest normalne, tylko odrażające... Może ze mną jest coś nie tak.

- Nie prawda. Wcale tak nie uważasz, przecież wiem - mówił spokojnym głosem. - Miałeś mnie nie zostawić... - położył się niżej i zamknął go w szczelniejszym uścisku, wtulając bok twarzy w środkowy odcinek jego pleców.

Nic już nie powiedział. Z każdą minutą ponownie przyzwyczajał się do bliskości. Przez resztę wieczoru nie potrzebowali żadnych słów. Leżeli w ciszy pod osłoną nocy. Z trudem zamknął powieki, starając się zapomnieć o wszystkim, co dzisiaj go spotkało.

Wyobrażenie [Lysander x Kastiel]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz