Rozdział Dwudziesty Szósty - Nie wszystko co czarne jest czarne

462 79 5
                                    

Karmazynowe oczy jedynie spojrzały na niego z pogardą, nim w końcu wstał od mężczyzny leżacego niemal bez życia na podłodze. Stróżka krwii powoli ściekała z końcika ust, nim w końcu wycierając ją, wyprostował się patrząc groźnie na Shen Yuana, który jednak nie zamierzał się zawahać. Nie minęła chwila, jak demon nie czekając ruszył na "Feng Tao" z ledwie słyszalnym świstem ostrza. Nim jednak metal zdążył choćby drasnąć mężczyznę z gracją równą wprawionemu tańcerzowi, uniknął go stając tuż za plecami niebiesko-okiego.

- Jesteś porażką - Wyszeptał nim ostre paznokcie, wbiły się w ramie wojownika, nie pozwalając mu wykonać kolejnego zamachu. Zirytowany, nie mógł powtrzymać emocji. Przeżucając miecz do drugiej ręki, wykonał kolejny atak. Tym razem, ostrzu zabrakło ledwie milimetrów, by wbić się w talię mężczyzny. Głośny śmiech rozbrzmiał w całym namiocie.

- To nie dotyczy ciebie - Warknął w stronę mężczyzny Shen Yuan - Wróć skąd przybyłeś. Czy czasem nigdy nie interesował cię świat ludzi?!

- To już dawno wyszło poza świat ludzi - Rzucił, unikając kolejnego ataku, jakby były niczym więcej jak dziecięcą zabawą. Szanse były z całą pewnością nie równe, zwłaszcza gdy ręka Yuana, wcale nie zamierzała zagoić się tak szybko jak zwykła rana. Mężczyzna prychnął w złości, lekko rozdrapując wierzchnią warstwę mięśni. Niestety zbyt późno. Trupia trucizna już zdążyła się zagnieździć w jego układzie krwionośnym, powodując nieznośne pieczenie. Widząc powstały efekt, uśmiech na twarzy drugiego mężczyzny wygiął się jeszcze bardziej ku górze.

- checkmate - Mruknął rozbawiony, po czym kilkakrotnie klasnął w dłonie - Dawno nie widziałem tak żałosnej kreatury. Teraz zwyczajnie zdechnij.

Jego twarz przybrała zupełnie nowy wyraz, podczas gdy jad, zupełnie rozprzestrzenił się w sercu. Nie mając wyboru, jego ciało mimowolnie upadło na ziemię, nie pozwalając mu wstać na nogi.
Dopiero wtedy, usatysfakcjonowany mężczyzna, podniósł leżacego bezwładnie Shi Shuana za szaty. Jego twarz wykrzywiła się nagle w grymasie, po to by chwilę później, rzucił ciałem Byakko, w leżacego demona.

- Przez ciebie nie zdążyłem nawet wyssać jego energii do końca! - Mówiąc to, kopnął demona w brzuch. Mimo wielkiego bólu, ten jednak jedynie przez chwilę lekko trząsł się by nie stracić przytomności, inaczej napewno byłby to jego koniec.
- Pieprzony śmieć.

Nie mając nic więcej do zrobienia, nawet nie myślał zostawać tu ani chwili dłużej. Nie było również potrzeby aby ukrywać swoją formę. Przed Shen Yuanem, nie stał już mężczyzna o lekkiej młodzieńczej twarzy. Jego rysy były nieco starsze, podobnie zresztą jak całe ciało, które ozdobione wieloma złotymi ozdobami, jedynie błyszczało przy blasku kilku świec. Wyglądał bardziej jak panicz, który właśnie wrócił z dalekiego kraju. A przynajmniej do momentu w którym nie dostrzegło się długiego, wykrzywionego ogona, który miotał się w kilka stron.
Naprawdę osobliwy widok, który zniknął równie szybko, jak się pojawił, podczas tej pamiętnej nocy w posiadłości na skale.

- Cholerny - Wymamrotał, z trudem siadając na podłodze. Trucizna jeszcze zupełnie go nie sparaliżowała, więc jeszcze miał szanse wziąść antidotum.
Szukając pod szatami, dopiero po chwili wyczół niewielką ampułkę z przeźroczystym płynem. Odrywając górną część wlał jej zawartość do ust, rozglądając się.
Dopiero wtedy, przypomniał sobie o leżącym na nim ciele.
Jasne włosy w zupełnym nieładzie, coraz bardziej blednąca skóra na której mokre ścieżki łez nie zostały otarte. Nie czuł nawet oddechu. Trucizna musiała już dłuższy czas krążyć po jego ciele.

Przez jego umysł przeszła krótka myśl. Odwracając twarz by się jej przyjżeć, lekko uchylone usta wciąż zdawały się być ciepłe. Nie było za dużo czasu, odgarniając kilka niesfornych kosmyków z jego twarzy, nachylił się nad nim i najostrożniej jak umiał, złączył ich usta w krótkim i ostrożnym pocałunku, pozwalając by część antidotum spłyneła w dół. Drugą część przełknął sam demon, powoli czując jak rozchodzi się w jego ciele z lekkim ciepłem.
"Nie pozwolę mu dostać to czego chce"

Mimo, że rana na szyi boga wydawała się być poważna, nie było to coś z czym nie poradziłby sobie ten lek. Była to ostatnia porcja jaką posiadał, jednak wciąż, była wystarczająco silna by uzdrowić nawet dziesięciu ludzi.
Jednak minęła spora chwila nim oddech powrócił do Shi Shuana, powodując ostry kaszel, który przerywały jedynie kolejne łapczywe oddechy.
Wyglądało na to, że tak szybko nie opuści tego świata.

Białe nieco zamglone oczy, błądząc po namiocie w końcu spojrzały w górę, by spotkać się z ostrym spojrzeniem demona. Jednak czy cokolwiek na świecie było teraz w stanie przerazić go bardziej niż jasny karmazyn?

- S-hen? - Jego głos, bardziej przypomniał rozdzierane struny, niżeli jego orginalny głos a dodatkowo każda litera, wypowiadana była w wielkim bólu. Nie było mowy aby choćby spróbował wymówić imię demona.

Mężczyzna, jakby ignorując jego słowa, jedynie odwrócił wzrok kierując go na leżacy obok niego miecz. Dopiero wtedy Shi Shuan zrozumiał, co tak naprawdę chodziło po jego głowie.

Nie mogąc wydobyć z siebie słów, jedynie niezdarnie chwycił za ostrze, powoli mocniej przysuwając je do demona. Nie rozumiejąc Shen Yuan, spojrzał z powrotem na bóstwo, które tym razem nawet nie patrzyło w jego stronę. Zamknięte oczy i prawie niewidoczny uśmiech, zupełnie zbiły go z tropu.
Dużo trudniej było powiedzieć co tak naprawdę miał na myśli, a przynajmniej do czasu, gdy po dłuższej chwili po raz kolejny otworzył usta.

- Szybko.

Ból, który wciąż czuł był okropny. Nie myślał nawet przez chwilę błagać o życie. Jego umysł krzyczał, podczas gdy mięśnie odmawiały posłuszeństwa w myśl zasady "Jeśli ma boleć, to nie chce dłużej czuć". Jedyny strach, który tak irracjonalnie pchał go do pochopnych decyzji. Trauma związana z bólem.
Nienawidził czuć, bardziej niż czegokolwiek innego. Nienawidził wszystkich, którzy sprawiali ból i wszystkiego co mogło sprawić ból. Jednak mimo wszystko, najmniej bał się obecnie ostrza w dłoniach demona.

Tamta pamiętna noc, cały czas błądziła w jego świadomości. Niezauważalnie szybki ruch i głowa spadająca z szyi, tylko po to by chwilę później potoczyć się po podłodze. Najszybsza śmierć jaką kiedykolwiek widział. Jedyne marzenie jakie miał w poprzednim życiu, umrzeć tak szybko by nie czuć bólu. Wciąż nie mógł przeboleć, coraz bardziej mglistych wspomnień przeszłego życia, gdy zupełnie wyprany z emocji, wziął do ręki sznur. Na filmach zawsze wszystko wydawało się dużo prostrze. Pętla, która oplatała jego szyję wcale nie była od nich inna. Mimo to, wyrządziła mu najwiekszą krzywdę o jakiej tylko mógł pomyśleć, gdy zamiast przerwać rdzeń kręgowy, powoli dusiła. Gdyby tylko wtedy, ktoś mógł niczym gilotyna odciąć jego głowę.

- Nie zrobię tego - Odparł niemal szepcząc.

Dopiero wtedy oczy Byakko ponownie się otworzyły.

- Nie pozwole ci dostać to czego chcesz - Kontynuował, gdy ich twarze dzieliły ledwie centymetry - Możesz mnie błagać o śmierć, a jedyne co dostaniesz to parszywe życie, tak byś na zawsze zapamiętał, dlaczego nie warto ze mną zadzierać. Bóg wojny? Ha! Prędzej bóg nieszczęścia. Jesteś tak mierny, że nawet Shen Hua nie chciał cię ratować, by odebrać ci resztę energii duchowej. Nie możesz nic z tym zrobić, nie możesz już nawet decydować o własnym życiu. Od dziś należy ono do mnie.

---
Macie jakieś przemyślenia?

Jak Zostałem Bogiem? | BL NovelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz