28. rozdział!! Jak myślicie, będzie on szczęśliwy, czy pechowy?
W związku z tym, że zima zbliżała się dużymi krokami, dni stawały się coraz chłodniejsze, a wieczorami pojawiały się już przymrozki, które próbowały popsuć nam wspólne spacery, jednak bezskutecznie. Wchodząc do domu, pierwszym, co usłyszeliśmy były krzyki chłopaków dobiegające z salonu. Tak jak myślałem, oglądali mecz piłki nożnej. Już w przedpokoju, rozbierając się, poczułem charakterystyczny zapach trawki i westchnąłem cicho, bo za nim nie przepadałem, za to Zayn palił jointy na potęgę. W końcu zajrzałem do salonu i zauważyłem, że nie było wśród chłopaków Nialla, co było naprawdę dziwne, bo był największym fanem piłki. Musiał się stać prawdziwy cud, żeby blondyn przegapił mecz ulubionej drużyny, dlatego miałem zamiar się go później o to zapytać. Tak z czystej przyjacielskiej troski.
Po spacerze byłem nieco zmarznięty, więc domyślam się, że Louis miał podobnie. Postanowiłem zrobić nam na rozgrzanie gorącą czekoladę, dlatego skierowałem się zaraz do kuchni i przeszedłem do działania. Wiedziałem, że Louis lubi pić taką z bitą śmietaną, za to ja wolałem z piankami. Kiedy napój był gotowy, chciałem zanieść kubek Louisowi, myśląc że siedzi z chłopakami w salonie, jednak mężczyzna znów gdzieś się zaszył, a znalezienie go i wędrowanie wszędzie z gorącym kubkiem w dłoni zajęło mi parę ładnych minut. Jak się okazało, przebywał w garażu, gdzie ostatnio spędzał dużo czasu, a jego wymówką było naprawianie samochodu, chociaż tak naprawdę robił zupełnie coś innego. Już odkąd wszedłem do chłodnego pomieszczenia, gdzie stały zaparkowane drogie samochody chłopaków, usłyszałem dźwięk gitary, który mnie zaintrygował. Melodia była płynniejsza niż ostatnim razem, kiedy ją słyszałem i bardziej brzmiała jak konkretna piosenka, a nie pojedyncze dźwięki. Kiedy po cichu podszedłem bliżej, usłyszałem nawet cichy głos szatyna, którego bardzo chciałem posłuchać, jednak moją obecność zdradził donośny hałas wywołany przypadkowym potknięciem się o jakieś wiadro. Louis od razu popatrzył w moim kierunku i momentalnie zamilkł, przestając grać.
- Uh, przepraszam. Niezdara ze mnie - wymamrotałem trochę zażenowany, że zrobiłem z siebie ślamazarę i spłoszyłem szatyna. - Nie chciałem cię przestraszyć... przyniosłem ci gorącą czekoladę, żebyś mógł się rozgrzać po spacerze - wyjaśniłem, niepewnie podchodząc bliżej.
- Oh... dziękuję, Hazz - szatyn uniósł brwi zaskoczony i spojrzał na kubek, który postawiłem obok niego. - To bardzo miłe z twojej strony - powiedział, przenosząc wzrok na mnie.
- To nic takiego... chciałem jeszcze przynieść koc, ale nie miałem wolnej ręki - posłałem mu zakłopotany uśmiech, wskazując ruchem głowy na kubek, który trzymałem w drugiej dłoni.
- Nie jest tu aż tak zimno, ale po tej czekoladzie na pewno się rozgrzeję - Louis uśmiechnął się do mnie i... to był naprawdę szczery uśmiech.
- To... ja już chyba pójdę, nie chciałem przeszkadzać ci w grze - powiedziałem cicho i już miałem odwrócić się na pięcie, kiedy głos mężczyzny zdołał mnie powstrzymać.
- Możesz zostać... będzie mi raźniej - dodał.
- Jesteś pewien? - zapytałem zdziwiony, bo dotychczas moja obecność krępowała szatyna i za każdym razem kończyła się przerwaniem gry, a tym bardziej śpiewu. - Skoro tak... w porządku -pokiwałem głową i usiadłem na drugiej oponie, ogrzewając dłonie ciepłym kubkiem. - Dlaczego właściwie tu przesiadujesz? Myślałem, że wolisz oglądać mecz z chłopakami - zapytałem, bo to mnie nurtowało od dłuższego już czasu. Poza tym z pewnością byłoby mu wygodniej grać w ciepłym domu, siedząc na wygodnej kanapie czy łóżku.
- Lubię tu być, żeby trochę się wyciszyć, przemyśleć różne sprawy... no i pograć - odpowiedział upijając łyka czekolady.
- To, co grałeś... to jest twoja piosenka? - zagadnąłem zaciekawiony.
CZYTASZ
The Prisoner |Larry 2/3 ✓ POPRAWIONE
FanfictionCzy ucieczka z więzienia oznacza koniec kłopotów, czy dopiero ich początek? [Kontynuacja The Prisoner] !BOTTOM HARRY! UWAGA: *Postaci w tym opowiadaniu są problematyczne, więc jeśli liczysz, że będzie cały czas wesoło, kolorowo, to lepiej tego nie c...