21

902 71 18
                                    

HARRY'S POV

Potrzebowałem kilku dni, aby się otrząsnąć i trochę podleczyć przeziębienie. Gdy poczułem się lepiej, podjąłem decyzję o przedłużeniu pobytu w Brighton. Nie byłem jeszcze gotowy na powrót do Londynu. Potrzebowałem resetu, a skoro miałem trochę oszczędności, to mogłem sobie pozwolić na takie "wczasy".

Pewnego wietrznego, i o dziwo słonecznego dnia, po zjedzonym w hotelowej restauracji śniadaniu, wybrałem się na miasto. Z początku błądziłem bez celu po okolicy Regency Square, gdzie mieścił się mój hotel, a każdy dom wyglądał tak samo - posiadał czarne drzwi, ściany w kolorze kremowej, złamanej bieli oraz czerwone schodki. Każdy z nich miał również nad wejściem balkon, gdzie rosły w małych doniczkach zielone roślinki. Wreszcie obrałem cel mojej pieszej wycieczki i skierowałem się w stronę tawerny, obok której wąskim przejściem doszedłem do Russell Square, a potem do Clarence Square, które były do siebie łudząco podobne. Obie te okolice posiadały niewielki skwer, na którym rosło kilka drzew i znajdowało się parę ławeczek, a teren wokół był zabudowany budynkami mieszkalnymi. Miłe i spokojne osiedle. Zmierzając przed siebie, wyszedłem na deptak, gdzie znajduje się centrum handlowe Churchill Square. W powietrzu unosił się właśnie zapach smażonej wołowiny, dobiegający z budki, w której przyrządzają hamburgery i hot dogi. Wychodząc do Western Road, rzucił mi się w oczy czerwono-biały szyld Costa Coffee. Spragniony kofeiny bez namysłu przebiegłem na drugą stronę ulicy i wstąpiłem do kawiarni. Kupiłem kawę, która towarzyszyła mi przez resztę drogi.

Idąc dalej ruchliwą i zatłoczoną Western Road, napawałem się otaczającym mnie gwarem i hałasem pojazdów, które skutecznie zagłuszały moje myśli. Na rozwidleniu dróg skręciłem w North Street, która podobnie jak poprzednia ulica, była przepełniona turystami i miała do zaoferowania wiele rozmaitych sklepów i restauracji. Spacerując spokojnym krokiem, obserwowałem budynki, którym przyglądałem się z większym zainteresowaniem niż mijającym mnie przechodniom. Upiłem łyk jeszcze letniej kawy i spojrzałem w górę, kiedy moją uwagę przykuł duży tęczowy baner rozwieszony nad ulicą pomiędzy budynkami, a na środku niego znajdował się czarny napis "BRIGHTON". Uśmiechnąłem się mimowolnie, widząc, że brzuszki w literze B oraz O zostały zastąpione różowymi serduszkami. Zaledwie 100 metrów dalej wisiał kolejny kolorowy baner z napisem "SMILE". Czy Wszechświat daje mi jakieś ukryte sygnały i stara się mnie pocieszyć? Pokręciłem głową przechodząc pod banerem i zaraz po tym skręciłem w lewo, wchodząc na deptak przy New Road, gdzie znajdowały się Royal Pavilion Gardens. W zasadzie ogrodem bym tego nie nazwał. Raczej był to kameralny park, w którym mieści się mała kawiarnia, a ludzie przychodzą tu w cieplejsze dni, by posiedzieć sobie na trawie i cieszyć się naturą. Kawałek dalej od Ogrodów wznosił się piękny pałac, którego charakterystyczne wieże przypominające indyjskie świątynie było widać już z daleka. Royal Pavilion był nadmorską rezydencją królewską, która została przekształcona w muzeum. Nie byłem zbytnio w nastroju do zwiedzania wnętrz tego pięknego budynku, dlatego przystanąłem obok latarni i powoli dopijałem swoją kawę, podziwiając estetykę frontowych drzwi i wieżyczek nad nimi.

Po kilkunastu minutach zadumy ruszyłem dalej w stronę głównej ulicy miasta - Old Steine, znowu pełnej samochodów, autobusów i turystów. Kierując się cały czas na południe, zacząłem dostrzegać w oddali napisy na dachu słynnego molo Palace Pier. Udałem się tam, skuszony melodią dobiegającą z wesołego miasteczka, które mieściło się na samym końcu Molo. Nie zamierzałem wchodzić do domu strachów ani jechać kolejką górską, to pozostawmy dzieciom. Zamiast tego podszedłem do budki i kupiłem sobie klasyczne fish 'n' chips, ponieważ zbliżała się pora lunchu. Z początku cieszyły mnie stukoty kolejki, głośna muzyka i radosne krzyki dzieciaków, bo szukałem czegoś, co pomoże mi odciągnąć moją uwagę, sprawić, że moje myśli uciszą się i na chwilę dadzą mi spokój, jednak po dłuższym czasie rozbolała mnie głowa. Po zjedzonym posiłku powoli zmierzałem w stronę wyjścia, gdzie na jednym ze stoisk kupiłem sobie paczkę żelek i lody. Z takim oto prowiantem oddaliłem się od hałaśliwej atrakcji i zacząłem spacerować po plaży. Wiatr był na tyle silny, że przegonił niechciane chmury i na dobre wyszło słońce. Wszystko wokół nabrało dzięki temu barw i wyglądało jakoś tak żywiej. Gdy znajdowałem się na tyle daleko od Molo, że jedynym hałasem, który w przeciwieństwie do innych działał na mnie kojąco, był szum fal. Przycupnąłem na piasku i odetchnąłem pełną piersią, ciesząc się tym rześkim, wilgotnym powietrzem. Dojadłem topniejące lody, a następnie wyjąłem z papierowej torebki kilka żelek i wpakowałem je sobie do buzi, patrząc w dal na horyzont. 

The Prisoner |Larry 2/3 ✓ POPRAWIONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz