Rozdział 35 Na tym świecie są sami dziwni ludzie

321 12 286
                                    

Gdy skończyłem odbierać swój bagaż i tak dalej napotkałem swój pierwszy problem. Kurwa mać. Zgubiłem się.

Poczułem jak trudniej mi się oddycha. O nie. Dobra, ogarnij się. To nic takiego. Spytaj się kogoś o drogę.

Łaziłem od osoby do osoby i pytałem się jak stąd wyjść. Niektórzy mnie ignorowali, ale, na szczęście, pojawili się ludzie, którzy mi pomogli.

Udało się! Przeżyłem! Teraz tylko zostało pięćset fuck up'ów. O Boże. Już żałuję tego, że tu przyjechałem. Zginę tu. Dosłownie. Transport miejski mnie zabije.

Szybko napisałem Prusowi, że bezpiecznie przyleciałem do Londynu, aby nie umierał ze stresu.

— Pan Ignacy Krasicki? — zapytał mnie nieznany głos.

Odwróciłem się do osoby, która do mnie mówiła.

Był to starszy, niski oraz wątły mężczyzna, którego bladą twarz zdobiły zmarszczki. Posiadał długie siwe włosy, które sięgały mu do połowy talii i były związane w ciasną kitkę. W jego granatowych oczach było coś, co mnie jakoś uspokoiło. Są zimne, ale jednocześnie wypełnione mądrością. Nie wiem czemu o tym pomyślałem. Po prostu już po samych jego oczach mogę stwierdzić, że posiada dużą wiedzę i nie jedno w życiu doświadczył. Miał na sobie elegancki, czarny garnitur oraz czarny krawat.

— Em... tak. To ja — odpowiedziałem niepewnie.

— Pan Bram mnie przysłał po pana. Moim zadaniem jest bezpiecznie przywieźć pana do jego posiadłości. Proszę mi podać pańskie walizki.

— Sam sobie poradzę.

— Chce pan, abym stracił pracę?

— Co? Oczywiście, że nie.

— W takim razie...

Zabrał mi moje walizki.

— ...proszę za mną.

Przeszliśmy kawałek i stanęliśmy przed ogromną, czarną limuzyną.

To chyba jakiś żart, prawda? To jeden z tych głupich, absurdalnych snów, co nie?

Mężczyzna wsadził mój bagaż, a potem otworzył mi drzwi.

— Proszę wsiadać.

— Jest pan pewien?

— Oczywiście. Nie musi się pan czuć onieśmielony.

Nieśmiało wsiadłem do samochodu. W środku było jeszcze gorzej. Ten cały luksus mnie przytłacza.

— Jeśli to pana pocieszy, pan Bram chciał, abym przyjechał najlepszym samochodem. Dopiero moje prośby sprawiły, że zmienił zdanie.

— Dziękuję.

— To nic takiego. Jest coś, czego pan sobie życzy?

— Nie. Chociaż... byłoby mi miło, gdyby pan ze mną więcej porozmawiał.

Nie zniósłbym jazdy w niezręcznej ciszy.

— Nie ma problemu. O czym chce pan konwersować?

— A więc, jest pan szoferem, tak?

— Nie. W tym domu nie mam określonej funkcji. Jestem prawą ręką pana Brama i zrobię wszystko o co mnie poprosi. Czasem nadzoruję kuchnię, raz na jakiś czas kupuję lub zamawiam mu różne przedmioty, a jeszcze innym razem wożę go do miasta. Wszystko zależy od jego nastroju.

— Zna go pan długo?

— Według mnie tak, dla niego to krótko.

— Och, rozumiem, że pan Bram ma nietypowe postrzeganie czasu.

Bungou Stray Dogs - wersja polscy pisarzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz