Rozdział 2 Moje nielegalne eksperymenty na ludziach

815 41 195
                                    

Tak jak się spodziewałem, przez całą drogę panowała między nami kompletna cisza. Na szczęście, nie była to ta niezręczna. Szczerze mówiąc, trochę cieszyłem się z tego, że nikt się do mnie nie odzywał. Mogłem w spokoju podziwiać widoki za oknem i kolejny raz wszystko przemyśleć. Nie powinienem się, aż tak martwić. Co będzie, to będzie. Poradzę sobie. Jakoś powiedzenie sobie tego w myślach, dodało mi trochę odwagi...

W końcu, po mniej więcej godzinie jechania przez lasy i jakieś pomniejsze wioski, dotarliśmy do średniego miasta, zwanego Rivią. Skądś kojarzę tę nazwę, tylko nie wiem skąd. Zacząłem się nad tym zastanawiać. Pomimo moich starań, nadal nie mogłem sobie tego przypomnieć.

Ciemne chmury zasłoniły jasnoszare niebo, przez co miasto wydawało mi się strasznie ponure. Wszystkie drzewa straciły już liście, które zalegały na chodnikach. No i wszędzie walały się śmieci. Ogólnie, to miejsce wyglądało jak plan jakiegoś filmu, gdzie dziewięćdziesiąt dziewięć procent ludzkości wyginęła, albo wszyscy uciekli przed jakąś katastrofą. Uczucie opustoszenia potęgowało to, że od wjechania na teren miasta, aż do teraz, nie widziałem ani jednej osoby. Jedynie samotnie wałęsającego się psa. To pewnie przez to, że większość ludzi teraz pracuje, albo siedzi w szkole.

Chwilę później ujrzałem siedzibę DSO. Może to, dlatego kojarzyłem nazwę tego miasta? Był to kremowy, dość zadbany i prosty budynek. Po prostu zwykły, duży, kremowy klocek bez żadnych ornamentów. Zaparkowaliśmy radiowóz za budynkiem i spokojnie weszliśmy do środka. Ku mojemu zdziwieniu, policjant poszedł razem z nami.

Recepcja kojarzyła mi się z takim typowym nudnym pomieszczeniem, które znajduję u lekarza lub dentysty. Są tu nawet jakieś zabawki dla dzieci oraz kolorowanki położone przy jaskrawożółtym stoliku. Dobrze, że nie pachnie tu tak jak u dentysty. Nie cierpię tego zapachu. Wystrój był surowy i minimalistyczny. Jedyną ozdobę stanowiło parę roślin, których nazw nie znałem. Jednak, patrząc na to pomieszczenie poczułem się trochę nieswojo. To pewnie, dlatego że nie było w nim nikogo, oprócz nas i recepcjonistki.

Nie zostaliśmy tu zbyt długo. Od razu przeszliśmy równie nudnym korytarzem. Po drodze spotkałem paru innych pracowników DSO, ale żaden z nich nie rzucił mi się bardziej w oczy. Zatrzymaliśmy się przed jednym z gabinetów. Pan Krasiński zapukał do pomieszczenia.

— Proszę — odpowiedział męski, aczkolwiek wysoki głos.

Cała nasza czwórka weszła do środka.

Spodziewałem się, że ten pokój będzie podobny do poprzednich. Nudny. Prosty. Bezpłciowy. Jednak było zupełnie na odwrót. W pokoju panował okropny bałagan. Wszędzie walały się jakieś kolorowe papiery, długopisy i kubki... dużo kubków i inne, trochę bardziej podejrzane rzeczy. Po lewej stronie znajdowała się półka na książki, na której również był bajzel, a po prawej drukarka i parę innych dużych, dziwnych urządzeń, których zastosowania nie znałem. Na środku gabinetu znajdowało się masywne biurko, wykonane z dębowego drewna, z mnóstwem papierów i kubków na nim, przez co ledwo znalazło się miejsce na komputer. Za sprawą ogromnego okna na mebel padało dużo naturalnego światła. Okno było chyba, jedyną czystą rzeczą w tym pokoju. Na parapecie znajdowały się wyschnięte kwiaty, które nie były podlewane od bardzo dawna. A to mi wszyscy mówili, że mam bałagan w pokoju.

Nagle, coś uderzyło od dołu o biurko. Wszystko na nim zatrzęsło się, a parę rzeczy nawet spadło. Zza biurko wyłoniła się duża, rozczochrana, ruda czupryna, a zaraz po niej duże, bystre, zielone oczy. W tym momencie mężczyzna szybko stanął na nogi i się wyprostował, dzięki czemu mogłem mu się dokładnie przyjrzeć.

Mężczyzna wydawał mi się najmłodszy ze wszystkich pracowników DSO. To pewnie ze względu na jego widoczne roztargnienie. Był średniego wzrostu, a na sobie miał czarny garnitur, jednak wyglądał w nim zupełnie inaczej niż Krasiński i Mróz. Wyglądał jakby zabrał za duży o, mniej więcej, dwa rozmiary garnitur ojca, który dodatkowo nie był prasowany od bardzo dawna. Zaraz po tym moją uwagę przykuł jego krawat... gdzie on znalazł to... coś? Przez samo patrzenie na niego kręci mi się w głowie! Ciężko mi nawet określić co na nim jest. Prawdopodobnie, to po prostu, nic nie znaczące, abstrakcyjne wzorki w bardzo jaskrawych kolorach. Zaraz po tym dostrzegłem kartę pracownika DSO. Niestety, z tej odległości nie mogłem przeczytać co jest na niej napisane. Następnie przyjrzałem się jego twarzy. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to ogromny uśmiech, odsłaniające równe, białe zęby. Potem zauważyłem ogromny rumieniec na jego twarzy, który kontrastował z jego bladą skórą, jednak pan Krasiński, mimo wszystko jest bledszy od niego. Ogólnie, wydaje mi się, że szybko bym się zmęczył jego towarzystwem, przez jego roztargnienie i energiczność. Staram się być spokojny i nie pokazywać swoich emocji. Niestety, zazwyczaj mi to nie wychodzi.

Bungou Stray Dogs - wersja polscy pisarzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz