Rozdział 3 Nowy dom i banda dziwaków

740 33 316
                                    

Po około dwudziestu minutach, zatrzymaliśmy się przed ogromnym budynkiem, który zarówno, wyglądem, jak i rozmiarem, przypominał trochę dom dziecka w moim rodzinnym mieście. Miejsce, w którym spędzę resztę swoich żałosnych dni, nie było, ani nowe, ani też stare. Tak na oko ma z czterdzieści lat. Najwidoczniej zostało wybudowane wcześniej niż zatwierdzono prawa obdarzonych. Ciekawe do czego wcześniej służyło? Dom był jednopiętrowy, posiadał szpiczasty dach, wyłożony ciemnobrązową dachówką, najprawdopodobniej miał również strych, albo poddasze, więc może powinienem nazwać go dwupiętrowym? Był w odcieniu ciepłego brązu. Wygląda na bardzo zadbany. Ma dość dużo prostokątnych okien, które są podejrzanie czyste. Zapewne ktoś je niedawno umył. Z tego co wiem, to do najbliższych świąt zostały jeszcze jakieś dwa miesiące. To by było trochę zabawne, gdyby się okazało, że specjalnie wszystko umyli i wysprzątali, tylko dlatego, że mam tu przyjechać. Światła paliły się na parterze, jednak z tej odległości nie mogłem zobaczyć co jest w środku. Duże, dębowe drzwi znajdowały się po prawej stronie domu, a przed nimi są dwa szare, betonowe schodki, które trochę psują wygląd tego budynku. Do wcześniej wspomnianych, betonowych klocków, prowadzi dość długa, jasnoszara, brukowa ścieżka. Pod samym domem prawdopodobnie znajdowały się kiedyś kwiaty, a po lewej stronie jest jeszcze ogromne drzewo, które wygląda mi na lipę. Nie jestem na sto procent pewny. Nigdy nie byłem zbyt dobry w rozpoznawaniu roślin i drzew. Reszta przestrzeni pomiędzy domem, a ulicą jest wypełniona trawą, która niedawno była skoszona. Wszystko było ogrodzone wysokim, czarnym płotem z szpikulcami na samej górze. Pewnie wybrali taki, aby nikt nie był w stanie uciec z tego więzienia.

Cicho westchnąłem. Poczułem jak moje dłonie spociły się z zdenerwowania. Niby Korczak mówił, że są mili, ale co jeśli mnie okłamał, żebym się nie martwił? Chociaż, powiedział prawdę temu dziecku, więc może jest szansa, że mnie nie oszukał? Jezu, muszę jak najszybciej mieć to za sobą, bo zaraz, znowu, zacznę wymyślać dziwne rzeczy, albo mieć kolejne wątpliwości.

Schowałem dokumenty oraz telefon do kieszeni, odpiąłem pasy i jak oparzony wysiadłem z radiowozu. Poczekałem parę minut, aż reszta wygramoli się z auta i weźmie moje rzeczy. Mam wrażenie, że z tych nerwów zaraz zacznę przeskakiwać z nogi na nogę. Pan Krasiński najwidoczniej dostrzegł moje zniecierpliwienie, przeszedł koło mnie i bez wahania otworzył furtkę. Niepewnie podążyłem za nim. Zatrzymał się przed schodami. Czekałem, aż podejdzie do drzwi i zapuka lub zadzwoni, ale najwidoczniej się na to nie zapowiadało. Posłałem mu pytające spojrzenie.

— No dalej, zapukaj — powiedział.

Gdyby jego twarz mogła by wyrażać emocje, to teraz miałby typowy wredny uśmieszek mówiący: "No dalej zrób to. Nie mogę się doczekać, aż będziesz jeszcze bardziej cierpiał". Czy on na serio oczekuje, że to zrobię!?

Podszedłem do drzwi najwolniej jak tylko mogłem. Już miałem zapukać, gdy nagle zauważyłem dzwonek. A zadzwonię! Nie będę robić tego co chcesz! Będę rebel! Chociaż raz w życiu... w końcu mogę nie dożyć jutra. Ledwo nacisnąłem przycisk, a już rozbrzmiał głośny krzyk.

— NOWY DZIECIACZEK PRZYJECHAŁ! — Podskoczyłem z zaskoczenia.

Spodziewałem się, że będę stał parę minut i czekał, aż mi otworzą. Oczywiście, w tym czasie serducho będzie mi biło jak szalone, a tu takie coś.

Zaraz po tym spektakularnym wydarciu mordy, usłyszałem szybko nadchodzące kroki. NIE! TO WSZYSTKO DZIEJE SIĘ ZA SZYBKO! JA NIE JESTEM JESZCZE GOTOWY! Szybko spojrzałem na pana Krasińskiego, który już nie stał sam. Policjant i Brzechwa już do niego dołączyli. W tym momencie drzwi szeroko się otworzyły.

Otworzył mi chłopak, mniej więcej, w moim wieku. Byliśmy nawet podobnego wzrostu. Był dość szczupły. Pierwszą rzeczą, która przykuła moją uwagę były duże, błyszczące, okrągłe oczy. Były zielonoszare i przypominały mi oczy Brzechwy, bo widać w nich było podekscytowanie i ciekawość. Chłopak miał okrągłą buzię, tak jak ja oraz mocno zaróżowione policzki. Posiadał mały, zadarty nosek, a jego twarz przyozdabiał ogromny uśmiech. Jego włosy były rozczochrane, w kolorze ciepłego brązu. Gdyby je porządnie wyprostować to pewnie sięgałyby brody. Dzieciak był ubrany w czarny t-shirt z wyhaftowanymi białymi różami oraz czarne, krótkie spodenki. Do tego miał długie do połowy łydki, białe skarpetki. Jakby tego było mało to... nosił jeszcze czarne crocsy. KTO SIĘ TAK UBIERA W ŚRODKU PAŹDZIERNIKA, KIEDY NA DWORZE TAK PIŹDZI?! No dobra, pewnie w domu jest ciepło czy coś, ale to nie usprawiedliwia crocsów i białych skarpet. To połączenie nie powinno istnieć. Nigdy. A tak poza tym wydaje się być tak samo energiczny jak Brzechwa, co mnie odrobinę martwi. Nie wiem czy wytrzymam z kimś kto ma tak duże ADHD.

Bungou Stray Dogs - wersja polscy pisarzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz