Rozdział 11 Koledzy, ja wam pomogę ściąć tę lipę

309 17 708
                                    

Stoję po środku pola ze zbożem. Jest strasznie gorąco. Czy Słońce zawsze było takie czerwone i tak blisko Ziemi?

Rozejrzałem się wokół siebie.

Pole ma kształt koła, otacza je całkowicie las. Nie ma nic oprócz tego. Jestem tu całkowicie sam.

Zacząłem iść w przeciwnym kierunku do Słońca.

Mój cień jest strasznie długi. Pewnie jest południe. Uważnie stawiałem kroki, aby zdeptać jak najmniej zboża. Nie chcę dostać ochrzanu od jego właściciela za zniszczenie plonów. Słońce paliło wręcz moją skórę.

Po jakimś czasie spojrzałem przed siebie, by sprawdzić jak daleko jeszcze do lasu. Na samym skraju ktoś stał. Albo bardziej coś. Wielka, czarna postura człowieka, która wydawała się dwa razy większa ode mnie. Mimo, że nie miała ust to i tak czułem, że się do mnie złowieszczo uśmiecha.

Zacząłem ostrożnie iść w prawo. Serce wali mi tak głośno, że aż mi dzwoni w uszach. Poza tym, ten upał jest nie do zniesienia. Dopóki to coś się nie ruszy, nie będę uciekał. Odwróciłem na chwilę wzrok od tego stworzenia, by sprawdzić jak daleko jestem. Jeszcze tylko kawałek. Poczułem ulgę.

Spojrzałem w kierunku, gdzie stało to coś. Nie ma go. Nagle przestało mnie tak palić Słońce, bo stałem w cieniu.

Nie odwracaj się. Biegnij. Jak pomyślałem tak zrobiłem.

Jednak nie przebiegłem nawet jednego metra, bo coś mnie walnęło z całej siły.

Co ja kurwa robię na podłodze?

Jest mi strasznie gorąco. I jestem, dosłownie, zalany potem. Obrzydliwe.

Na chwiejnych nogach poszedłem do łazienki. Moja morda jest cała czerwona i mam typowy sarni wzrok. Do tego zatkany nos i bolące gardło. Fantastycznie. Jak chciałem być chory to nie byłem.

Wziąłem czystą piżamę i spróbowałem zejść na dół. Zajęło mi to dość długo. Na dworze nadal jest ciemno i prawdopodobnie wszyscy śpią. Nie wiem tylko, czy Wyspiański już wyjechał, czy nie. Poszedłem się jedynie się umyć, ale mam wrażenie jakbym z trzy razy pokonał Mount Everest.

Gdy wróciłem, to od razu położyłem się z powrotem do łóżka. Zakryłem się kołdrą po uszy, bo mimo ciepłej kąpieli poczułem, że jest mi teraz jakoś strasznie zimno.

Oczywiście, nie mogłem zasnąć. Ledwo mogę zebrać do kupy swoje własne myśli. Spojrzałem na telefon. Siódma rano i dwie nieprzeczytane wiadomości od Wyspiańskiego.

Było to jego selfie gdzie siedział sobie na lotnisku z walizkami. Miał na sobie okulary przeciwsłoneczne, co w połączeniu z jego wyglądem sprawiało, że przypomina jakiegoś aktora lub celebrytę. Pod spodem jest dopisek: "Wszyscy się na mnie gapią jak na jakąś gwiazdę. Jeszcze nie wiedzą, że lecę najtańszym samolotem". Czemu nie wysłał tego na jakąś grupę? Tak byłoby wygodniej. Wait. Chyba nawet nie ma takiej możliwości.

Wszedłem w sklep z aplikacjami i poszukałem Messengera. "Ta aplikacja nie jest dla ciebie dostępna". Pierdolisz. A What's App? To samo. Lem znowu do mnie napisał. Tym razem robił mi wyrzuty, że marzy mi się grupowe pisanie oraz wyjawił, że pracuje nad taką funkcją od jakiegoś czasu. Dobrze wiedzieć.

Spojrzałem na aplikację DSO. Nie wiem, czy to mój mózg się trochę przypalił, ale pomyślałem: "Ej, ciekawe co się stanie jak ją usunę?". Przesunąłem ją ku górze ekranu. Od razu przyszła wiadomość od Stanisława dwa zero: "Nawet nie próbuj". Przekonałeś mnie.

Leżałem i słuchałem jak wszyscy wstają i chodzą po domu, ale ja nie miałem nawet siły, by się ruszyć. Ktoś co chwilę właził i wyłaził z sąsiedniego pokoju. Poza tym, pewnie Henryk ciągle dmuchał nos. Dobrze wiedzieć, że nie tylko mnie dopadło jakieś choróbsko.

Bungou Stray Dogs - wersja polscy pisarzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz