Rozdział 26 Frytkowe powstanie Mickiewicza

430 12 253
                                    

— Ignaś, obudź się.

Przewróciłem się na drugi bok, by być z dala od źródła hałasu.

— Ignaś!

— Mmm... jeszcze chwilkę...

— Musimy iść do sklepu!

— Mogę dzisiaj nie iść do sklepu? Nie mam żadnego sprawdzianu...

Zaraz... sklepu? Energicznie stałem z łóżka.

— Jezu! Wystraszyłeś mnie! — krzyknął przerażony Sienkiewicz.

— Sorki. Byłem zaspany i... pomyliłem cię z moją ciocią... — powiedziałem zawstydzony.

— Nie szkodzi... rzadko kiedy nie budzisz się sam z siebie.

Faktycznie. To pierwszy raz, gdy ktoś musiał mnie budzić. Może... już się trochę przyzwyczaiłem do życia tutaj? Czy to możliwe, że w końcu zacznę się wysypiać? Jaki luksus.

— Zaraz zejdę. Daj mi się ogarnąć.

Szybko wziąłem pierwsze lepsze rzeczy i zamknąłem się w łazience. Po dziesięciu minutach byłem już na dole. Wyspiański, Mickiewicz, Sapkowski oraz Sienkiewicz już na mnie czekali.

— I co? Teraz to nie ja zaspałem! — krzyknął uradowany Andrzej.

Spojrzałem na Wyspiańskiego. Wyglądał... normalnie. Zupełnie zdrowo. Może wróżba Adama się nie sprawdziła?

— Chodźmy już. Nie mamy całego dnia. — odparł Mickiewicz, po czym ziewnął.

— O nie, Ignaś nie wyjdzie dopóki czegoś nie zje. Jeszcze zasłabnie po drodze — powiedział stanowczym tonem Prus.

Pomińmy fakt, że rzadko, ale jednak, zdarzało mi się iść do szkoły bez zjedzenia niczego. Jak widać, jeszcze żyję.

— Kupimy mu suchą bułkę! — Entuzjastyczny ton Wyspiańskiego mnie martwi.

— Jaką suchą bułkę? — spytał podejrzliwie Bolesław.

— No normalną, ze sklepu. Jak kazałeś mi coś kupować rano, to często z reszty pieniędzy ja z Julkiem kupowaliśmy sobie bułki z pobliskiej piekarni. I jedliśmy je tak bez niczego.

— Cyprian lubił kupować jakieś kwiaty z reszty pieniędzy — stwierdził Mickiewicz.

— Kto to jest Cyprian?

— Andrzej, wiesz co, może się już lepiej nie odzywaj.

— Dobrze, musimy pędzić, bo babcie nam mleko wykupią, a jak weźmiemy kartony trzy to zapłacimy za każdy dwa złote, więc kupujemy dwadzieścia cztery.

— Ile!?

— Spokojnie, damy radę. To trudna misja, ale podołamy, wierzę w nas.

— Mogę być szefem tej operacji? — zapytał z nadzieją Adam.

— Jasne. Czemu nie?

Na twarzy Mickiewicza pojawił się przerażający uśmiech.

— Adam, co jest? — spytał wystraszony Stanisław.

— Nic. — Uśmiechnął się promiennie.

Nie dziwię się, że Juliusz nazywa go dwulicowym.

— Ignaś, napij się trochę herbatki.

Prus podał mi kubek z ciepłym napojem. Szybko go opróżniłem, co było nie za dobrym pomysłem. Poparzyłem sobie język. Po prostu świetnie. Jak skończyłem, to zabrał mi naczynie i podał coś innego.

Bungou Stray Dogs - wersja polscy pisarzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz