Gotowa?

714 41 20
                                    

* * *
James

Spojrzał na leżącą obok niego, pogrążoną we śnie brunetkę i próbował sobie przypomnieć, jak to możliwe, że wylądowali właśnie tu - w Pokoju Życzeń, na zasłanym bordowymi poduszkami łóżku, które rozmiarami przewyższało jego gryfońskie dormitorium.

To nie był jego pierwszy raz, chociaż dziewczyny zapewne tak myślały.

Nie był prawiczkiem, ale nie chciał myśleć o tamtym incydencie na mugolskim francuskim obozie, na który wysłali go rodzice gdy miał czternaście lat.

Wtedy jeszcze nie zdecydował się przyznać Hope, że coś do niej czuje i po prostu zaszalał z jedną z koleżanek. To była dla nich bardziej zabawa niż zapowiedź poważniejszego związku. Poza tym ona pochodziła z Francji, a on po zakończeniu obozu i tak wracał do Londynu.

Ana, a tak naprawdę Anastazja Walsh, była naprawdę fajną dziewczyną. Delikatną, skromną, jednak... to jej uwielbienie, gdy na niego patrzyła...

Potrząsnął głową i rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu dżinsów i T-shirtu. Leżały na dywanie naprzeciwko kominka, w miejscu, gdzie dosłownie stracili rozum, żeby po kilku godzinach w końcu dotrzeć do łóżka.

Wstał, próbując nie patrzeć na płatki róż w kształcie serduszek, ani nie trącić stopą różowych świec.

- Obłęd - mruknął, wciągając bokserki.

Jeszcze rok temu miał nadzieję, że ten dzień spędzi z Hope, ale ona...

Odsunęli się od siebie.

Chociaż ich drogi zapewne nigdy się nie rozłączą, miał wrażenie, że on idzie po kamienistym podłożu, a ona wspina się po ostrych skałach, byleby dogonić pieprzonego Greena.

Wydawało mu się, że wokół Ślizgona krąży jakaś ciemna aura. Coś, co sprawiało, że za każdym razem gdy na niego patrzył, po ciele przebiegał dreszcz lekkiego przerażenia.

Coś było z nim nie tak.

Bardzo nie tak.

Ogień w kominku powoli dogasał, sprawiając, że temperatura nieco opadła.

Obejrzał się za siebie.

Ana nadal spała, z delikatnym uśmiechem na pięknej twarzy.

Czy to w ogóle miało sens bytu?

Naprawdę była piękna, ale... nie była Hope. Miała inne poczucie humoru. Czasami miał wrażenie, że zamiast go słuchać, gdzieś odpływa.

Wciągnął T-shirt i spróbował zlokalizować różdżkę, gdy zegar nad kominkiem wybił dokładnie jedenastą w nocy.

Podszedł do łóżka i pogłaskał Krukonkę po rozgrzanym policzku.

- Ej, mała.

Niechętnie otworzyła oczy o niesamowitym głębokim granatowym kolorze.

- Tak?

- Musimy się zbierać. Mamy dziesięć minut, żeby dotrzeć do naszych domów.

- Dziesięć? - Zmarszczyła brwi. - Czemu dziesięć?

- Zmiana dyżurów. Prefekci idą spać, a nauczyciele ich zastępują.

- Ach! - Zerwała się, ciągnąc za sobą bordową kołdrę.

Ciało też miała niesamowite, chociaż biodra bardziej kościste niż Hope, ale nogi i...

- James?

Zlecenie 3 / DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz