Twarzą w twarz

728 42 32
                                    

* * * 
Hope

Podręcznik.

Pergamin.

Pióro.

Kałamarz.

Jasne, że mogła używać długopisu, w końcu Hogwart poszedł nieco do przodu od czasów, kiedy rodzice chodzili do szkoły, jednak wolała pióro. Wtedy bardziej skupiała się na tym, by pismo było ładne i równe.

A właśnie teraz potrzebowała czegokolwiek, by odwrócić swoje myśli od chłopaka, który siedział trzy ławki za nią, dokładnie po przekątnej.

Niemal boleśnie czuła jego obecność w klasie, tak jakby oprócz nich nie było zupełnie nikogo.

Zacisnęła zęby, z całych sił walcząc, by się nie odwrócić i na niego nie spojrzeć.

– Wszystko ok, Hope? – James chwycił ją za dłoń, którą ściskała pióro. 

Dopiero teraz się zorientowała, że drży i słowa, które dopiero co zapisała, były krzywe i szły za bardzo w dół, jakby nie panowała nad ręką.

Uniosła wzrok na bruneta.

– Tak. Chyba tak – szepnęła, zerkając kątem oka w stronę unoszącego się za katedrą Binnsa, który jak zwykle niezbyt zauważał, że nikt go nie słucha. 

No, oprócz niej.

Znów opuściła wzrok na pergamin, by dopisać kolejne zdania, gdy usłyszała głos, którego miała nadzieję naprawdę już nigdy nie słyszeć. 

Zanim zdążyła pomyśleć, obróciła się przez ramię, by ujrzeć jak London la Caste wywija rękami przed Greenem, jakby miało jej pomóc w rozmowie. 

Ślizgon siedział nieruchomo ze wzrokiem wbitym w swoją kochankę, jakby widział ją po raz pierwszy.

I niestety wyglądał jak zwykle zbyt perfekcyjnie.

Niewidzialne palce zacisnęły się na sercu, równocześnie skręcając żołądek w bolesny supeł, gdy myśli wypełniły wspomnienia imprezowej nocy.

Cześć, Granger.

– Hope... – głos Jamesa, kazał jej na chwilę zerknąć w stronę przyjaciela. – Hope, naprawdę nie warto – mruknął, kładąc rękę na jej ramieniu i kierując wzrok na jej dłoń. Granatowy atrament wypłynął ze złamanego pióra, barwiąc jej palce. 

Nawet nie wiedziała, że...

– Masz rację. Nie warto – westchnęła, sięgając wolną dłonią do torby, po różdżkę, by zlikwidować atramentowe plamy. – Już nie warto. 

* * * 
Dante


Miał wrażenie, jakby ktoś wsadził mu pod tyłek deskę z gwoździami. 

Każda sekunda była dla niego jak kolejne ukłucie ostrego końca metalu. 

Zerkał w stronę siedzącej po przekątnej dziewczyny, zastanawiając się, w jaki cholerny sposób uda mu się ją złapać bez Pottera, który chyba postanowił zostać prywatnym ochroniarzem i nie opuszczał Gryfonki nawet na krok.

Nabazgrał kolejne kilka słów, nie za bardzo rozumiejąc, o czym pisze i znów zerknął w stronę Granger.

Zaklął w duchu, zauważając, że była szczuplejsza a niegdyś złote włosy, teraz były ciemne i splecione w gruby warkocz.

To była jego wina?

– Dante – słodki głos Caste zabrzmiał zbyt blisko. Obejrzał się, by zobaczyć, że Ślizgonka najprawdopodobniej przekupiła siedzącego obok niego Gryfona, żeby zająć właśnie to miejsce. Siedziała, jakby nigdy nic, ze wzrokiem wbitym w jego osobę z tak sztucznym uśmiechem, że aż się dziwił, że nie boli ją twarz.

Zlecenie 3 / DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz