Musi tu być

628 41 49
                                    

* * *
Hope

– Jesteśmy na miejscu – szept Dantego wytrącił ją z dziwnego transu.

Twarz zupełnie zmarzła od podmuchów lodowatego powietrza. Nic nie pomogło krycie się za plecami chłopaka. Płomień, który rozgrzewał jej ciało, niestety miał ograniczone pole do popisu.

Dłonie skostniały, nogi wydawały się kawałkami drewna. Była pewna, ze gdy zsunie się z teastrala, to po prostu upadnie na nos.

Wyjrzała zza Ślizgona, by ujrzeć mroczną posiadłość.

Gdyby nie poświata księżyca, w życiu by jej nie zobaczyli.

Strzeliste wieże górowały nad resztą rezydencji, przywodząc na myśl strażników pilnujących wrót do piekła. Wysoki żywopłot, niegdyś zapewne równo przycinany rozrósł się na wszystkie strony, okrywając pnączami cokolwiek, co napotkał po drodze.

Teastral zniżył lot, lecąc idealnie pośrodku długiej żwirowej drogi, która także była zapuszczona, ale nadal widoczna.

Stęknęła, gdy nogi zwierzęcia uderzyły w twarde podłoże. Kolejny jęk wydostał się spomiędzy jej ust, gdy aż nazbyt poczuła ból w pośladkach, udach i łydkach. Nawet nie wiedziała, że tak kurczowo oplatała zwierzę. Z trudem rozplątała zmarznięte palce, uwalniając Dantego z uścisku.

Jako pierwszy ześlizgnął się ze stworzenia, bacznie obserwując wysoką, pordzewiałą bramę, przed którą się zatrzymali.

– Mam nadzieję, że nie jest jakoś szczególnie chroniona – mruknął posępnie.

– Nie jest. Babcia mówiła, że tu nawet nie ma czego szukać. Wszystko zostało wyczyszczone przez Ministerstwo, a ci, co wiedzą o rezydencji raczej nie chcą się tu zapuszczać – odparła, pocierając o siebie dłonie, by chociaż trochę je rozgrzać.

– Zobaczymy. – Wyciągnął rękę i pomógł jej ześlizgnąć się z grzbietu samicy. – Nic cię nie boli?

– Trochę. – Skrzywiła się lekko, pocierając pośladki. – Przejdzie.

Patrzyła, jak chłopak podchodzi do teastrala i gładzi go przez moment zapewne tam, gdzie miało pysk i coś szeptał. Gdy odwrócił się w jej stronę, posłała mu pytające spojrzenie.

– Poprosiłem, żeby zaczekała i jakby co, to zagwiżdżemy.

– Ciekawe czy zrozumiała.

– Zapewniam, że zrozumiała – uśmiechnął się. – Daj plecak. Poniosę. – Ściągnął z jej ramion torbę i zarzucił na własne plecy. – Co ty tam masz? – Uniósł brwi, zapewne zaskoczony ciężarem.

– Pelerynę i coś do picia. Tak na wszelki wypadek. No i eliksir leczniczy. I księgę zaklęć, no i...

– Dobra, może lepiej, żebym nie wiedział. Zdam się na ciebie. Idziemy?

***

Brama ledwo trzymała się na zawiasach. Przeżarta przez rdzę skrzypiała cicho, przy najmniejszym podmuchu wiatru.

Od metalowych prętów dzieliło ich kilka kroków. Mocniej zacisnęła palce na różdżce, chcąc w odpowiednim momencie bronić się przed tym, co mogłoby na nich wyskoczyć.

– Poczekaj! – ręka Dantego zatrzymała ją w miejscu. Dokładnie cal od przekroczenia terytorium Manor. – Nie ruszaj się.

– Co? – Zamarła w pół kroku, bojąc się nawet głębiej odetchnąć.

Specialis Revelio!

Odetchnęła z ulgą, gdy zupełnie nic się nie wydarzyło. Zaklęcie śmignęło, po czym zniknęło, odbijając się od ściany budynku.

Zlecenie 3 / DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz