Masz dość

1K 48 112
                                    

* * *
Dante

Mocniej naciągnął kaptur na głowę, chcąc odgrodzić się od zimnego wiatru, który od rana szalał po błoniach Hogwartu, zgarniając zebrane przez gajowego liście i rozrzucając niczym niesforny dzieciak pierwszego dnia jesieni.

Pieprzona jesień.

Nikt i nic nie mogło zaprzeczyć temu, że nastała na dobre, przychodząc z deszczem, zimnem i ogólną szarością.

Wsunął zmarznięte dłonie w kieszenie bluzy i ruszył szybszym krokiem w stronę jeziora. Kopnął niewielki kamień, który potoczył się parę stóp, po czym znieruchomiał w pobliżu innych chropowatych niewielkich głazów otaczających niewielką mokrą plażę.

Wszedł na drewniany pomost, wbijając wzrok w dziwnie spokojną taflę hogwarckiego jeziora.

Oparł się o nieco rozchwianą balustradę oddzielającą go od ciemnej otchłani.

Lubił tu przychodzić.

Z dala od reszty dzieciaków mógł spokojnie pomyśleć o swoim parszywym, gównianym życiu.

Bez matki.

Bez ojca.

Kurwa, był zupełnie sam.

Wyciągnął z kieszeni paczkę fajek, po czym jedną zapalił i zaczął się rozkoszować zbawiennym wpływem nikotyny na lekko zszargane nerwy.

Naprawdę próbował się tu odnaleźć.

Próbował się odnaleźć pierwszego dnia, gdy Snape go tu przyprowadził, ale Nietoperz nie był głupi i dwa pieprzone dni po rozpoczęciu roku odesłał go do Durmstrangu, tylko po to by wrócił tu po pięciu latach.

Po cholerę?

Sam nie wiedział i zapewne Snape nigdy mu tego nie wytłumaczy.

Źle się tu czuł. Może nawet nie źle... ale inny niż wszyscy.

Bo był, kurwa, inny.

Czuł się wewnątrz taki... ciemny.

Czarny niczym pieprzona noc.

Pięć cholernych lat w tamtej szkole pozwoliło mu jakoś żyć między czarodziejami. To nie było fajne miejsce, ale tam było więcej takich osób jak on.

Zamkniętych w sobie, z problemami, z którymi walczyli we własnych chorych głowach.

A gdy trafił tutaj... to tak jakby ktoś wrzucił zgniłe jabłko wprost do kosza z cukierkami.

Odwrócił się, po czym oparł tyłkiem o drewnianą zaporę, która tak naprawdę w każdej chwili mogła puścić, a on sam wylądowałby w tej pieprzonej wodzie.

Wydmuchnął dym w ciemniejące niebo, gdy usłyszał od strony zamku zbliżającą się grupkę ludzi.

Od razu rozpoznał rechot blondwłosego Williama White'a i jego nieodłącznej świty, składającej się z dwóch nieco przygłupich facetów i dwóch dziewczyn, które zapewne czekały aż samozwańczy książę Slytherinu spojrzy na nie nieco inaczej.

Rzucił niedopałek na drewniany podest i przydepnął czubkiem buta. Wiedział, że nie da rady wyminąć grupki niezauważony, więc czekało go kolejne starcie.

- O Green! - Dość wysoki chłopak, z ręką przerzuconą przez ramiona jednej ze Ślizgonek wycelował w niego palcem i zmrużył oczy. - Dobrze, że cię widzę... Mamy nieco do pogadania.

- Nie sądzę - mruknął, przechylając nieco głowę. Jeden z goryli stojący po drugiej stronie chłopaka zacisnął pięści, jakby szykował się do ataku.

Zlecenie 3 / DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz