Rozdział 10

1.2K 76 0
                                    

   - Nie mieli ze sobą żadnych powiązań - mówię, odkładając notatnik na łóżko. - Oprócz tego, że wszyscy byli dziewicami, nie łączyło ich zupełnie nic. Nie będziemy mogli przewidzieć, kto zginie następny.

   - Będą ginąć trójkami - mówi, odrywając się od komputera. - To kluczowa liczba - dodaje wstając i podchodząc do tablicy. Uważnie przygląda się temu, co na niej powiesiliśmy. - Najpierw jeleń, który rozbił auto Lydii, potem jej pies, a na końcu ptaki. Zaraz potem trzy dziewice. Niedługo zaginą kolejne trzy osoby.

   - Pies Lydii nie zginął - zaczynam, sięgając do torby. Wyjmuję z niej pomięty raport i przekazuję go chłopakowi. - Zgłosił to szef Scotta. Koty w klinice popełniły masowe samobójstwo.

   Przez chwilę całą swoją uwagę poświęca dokumentowi, lecz potem przenosi ją na mnie.

   - Kiedy byłaś na posterunku?

   - Dzisiaj rano - przyznaję, czując jego palące spojrzenie. - Nie patrz tak na mnie! Gdybyś był na moim miejscu, przespałbyś spokojnie te kilka godzin?

   Ciche westchnienie opuszcza usta bruneta. Spogląda na ekran komputera, przeczesując włosy ręką.

   - Zróbmy sobie przerwę - proponuje. - Minie trochę czasu zanim uzyskam dostęp do tych danych, a tobie przyda się odpoczynek.

   - A co jeśli... - zaczynam, lecz nawet nie daje mi dojść do głosu.

   - Sama powiedziałaś, że nie ma na to żadnego schematu. - patrzy na mnie wymownie. - Więc jeżeli nie wyciągniesz z tej swojej magicznej torebki spisu wszystkich dziewic w Beacon Hills to i tak stoimy w miejscu.

   Zaciskam usta w cienką linię, lecz po chwili nie wytrzymuję i unoszę do góry kącik ust.

   - Myślę, że spacer dobrze nam zrobi.

* * *

   Wbiegamy do domu bruneta, nie przestając się śmiać. Woda spływa z każdej części mojego ciała, przez co na podłodze pode mną zaczyna tworzyć się sporych rozmiarów kałuża.

   - Mówiłem, żebyście pojechali samochodem. - Z kuchni dobiega nas głos szeryfa.

   - Spacer samochodem nie ma w sobie żadnego uroku tato - odpowiada Stiles, spoglądając na mnie kątem oka.

   - Idźcie się przebrać. - Pan Stilinski wychyla głowę z kuchni. - Macie szczęście, że akurat zacząłem robić sobie kawę do pracy.

   Posyłam mężczyźnie wdzięczny uśmiech i ruszam za Stilesem w stronę schodów. Wbiegamy na górę jak najszybciej. Podążam za chłopakiem, kierując się w stronę jego pokoju. Obserwuję, jak ściąga bluzę, wieszając ją na oparciu krzesła i rusza w stronę komody.

   - Jest tylko mały problem - rzucam, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechania. Chłopak przerywa czynność i na mnie spogląda. Marszczy brwi ze zdziwieniem, co w tym momencie wydaje mi się niezwykle słodkie. - Nie mam się w co przebrać Stiles.

   Przez chwilę tylko mnie obserwuje, lecz potem otwiera dolną szufladę i wyciąga z niej bordową koszulkę.

   - Proszę. - Uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Najwidoczniej ma tak dobry humor jak ja. W tym momencie oboje zdajemy się nawet nie zauważać tablicy wypełnionej informacjami o seryjnym mordercy. Zupełnie jakby jakaś tajemnicza siła całkowicie odciągała nasze myśli od tej sprawy.

   Przejmuję ciuch od chłopaka i go rozkładam. Moim oczom ukazuje się koszulka do lacrosse z nadrukowanym numerem dwadzieścia cztery. Po chwili wyciąga w moim kierunku także granatowe dresy.

It will happenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz