Rozdział 44 R.2 cz.2

543 42 1
                                    

   - Z każdym treningiem idzie mi coraz lepiej Stiles. Przecież to widzisz - mówię, gdy po raz kolejny spogląda na moje obolałe ramię. - Dzisiaj było lepiej niż w ciągu ostatnich kilku dni.

   - Cieszę się, że jesteś z siebie zadowolona. Bo to był twój ostatni trening.

   - Słucham?

   - Rozmawiałem z Derekiem, gdy się przebierałaś. - Na sekundę na mnie spogląda. - On i Peter wywożą Corę zaraz po pełni. Nie wiadomo, kiedy wrócą.

   - I nie mógł mi tego powiedzieć osobiście? - Oburzam się.

   - Chciał to zrobić po pełni. Mówię ci to teraz, żebyś potem nie wpadła w szał. - Skręca, wjeżdżając na teren lecznicy.

   - Boisz się, że mogłabym mu coś zrobić? - Śmieję się lekko.

   - Nie miałbym nic przeciwko, gdybyś zafundowała mu kilka siniaków. - Także się uśmiecha. - Ale bardziej myślałem o sobie. Nie chciałbym musieć użyć na tobie mojego nowego kija - dodaje.

   - Aluminium jest lepsze niż drewno - rzucam, gdy zatrzymuje samochód. - Ale nic by ci nie dało, gdybym postanowiła obrać cię za swój cel - dodaję, czekając aż obróci się w moją stronę. Robi to, spoglądając mi prosto w oczy.

   - W takim razie lepiej żebyś wściekła się na Dereka - oznajmia i przylega do moich warg. Uśmiecham się lekko, przesuwając dłonie na kark Stilinskiego. Pogłębiam pocałunek, chcąc zapewnić, że nic się dzisiaj nie stanie.

   - Lepiej tam chodźmy - mówię, mozolnie się od niego odrywając. - Bo jeszcze pomyślą, że wywiozłeś mnie z miasta.

   - Straciłby status najmądrzejszego... - Głos Isaaca dobiega mnie, gdy tylko opuszczam pojazd. - gdyby tylko pomyślał, żeby to zrobić.

   - Musiałbym być pewien, że pełnia w żaden sposób na nią nie wpłynie. - Brunet staje tuż obok, otulając mnie ramieniem. - A w Beacon Hills niczego nie można być pewnym - dodaje, gdy wymieniam spojrzenia z Allison.

   - Dlatego zabrałam to - oznajmia łowczyni, lekko unosząc sportową torbę. Nie pozwalam uśmiechowi zejść z twarzy, choć przez moją głowę zaczynają przemykać ponure myśli. - Będziemy przygotowani na każdą ewentualność.

   Kiwam lekko głową, chcąc, żeby wiedziała, że naprawdę doceniam jej starania, po czym mocniej otulając się ręką Stilesa, ruszam w stronę kliniki.

   Wschodzący księżyc oświetla nam drogę, choć ja uporczywie staram się nie patrzeć w jego stronę. W ciągu ostatniego tygodnia aż cztery osoby powiedziały mi, że sam jego widok może rozjuszyć wilkołaka i choć naprawdę nie wydaje mi się, że coś się dzisiaj wydarzy, wolę nie zapeszać. Zwłaszcza, że jak zdołałam się już przekonać, los może być z góry zaplanowany.

   Mały słoik w rękach Deatona to pierwsza rzecz, którą dostrzegam po wejściu do środka.

   - Naprawdę chce Pan zamknąć nas wszystkich w środku? Jesteśmy pewni, że to dobry pomysł? - Niepewnie na niego spoglądam.

   - Ludzie wyjdą bez problemu - przypomina. - A ci, którzy zostaną, dadzą radę się obronić.

   Kiwam lekko głową, a myśli przybierają na sile. Do tej pory byłam przekonana, że nic się dzisiaj nie wydarzy. Że spędzimy tę noc jak jakąkolwiek inną, z tym wyjątkiem, że każda, pojedyncza osoba w tym budynku będzie czekać na moją przemianę. Każde z nich przygotowało się na tą ewentualność. Może to tylko ja odpycham od siebie nieuniknione.

It will happenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz