Rozdział 36

643 44 1
                                    

    Wbiegam między uczniów, rozglądając się na wszystkie strony. Musi gdzieś tu być. Inaczej nie przybiegłabym w to miejsce.

   Rozglądam się, desperacko skanując twarz każdego z nastolatków, w końcu dostrzegając syna szeryfa.

   Mam wrażenie, że świat zwalnia, gdy dostrzegam Stilesa, z trudem łapiącego każdy oddech. Bez zastanowienia ruszam w jego stronę, nie zważając na krzyki odpychanych przeze mnie ludzi. Teraz liczy się tylko on. Dźwięk dzwonka rozlega się dookoła mnie, gdy wymijam Lydię i staję przed chłopakiem.

   - Stiles - zaczynam, łapiąc go za przedramię.

   - Jennifer... - mówi, między oddechami. Ma całą trójkę - dodaje, a ja nie potrzebuję wiedzieć więcej.

   - Spróbuj uspokoić oddech - mówię, ciągnąc go w stronę szatni. - Skup się na jednej, przyjemnej rzeczy - kontynuuję, gdy wchodzimy do pomieszczenia.

   - Ona go zabije - wydusza, opadając tuż obok szafek. Spogląda na swoje drżące dłonie, zaciskając je w pięści.

   - Nic takiego się nie stanie. - Silę się na spokojny ton. - Spójrz na mnie - proszę. - Stiles - dodaję ciszej. Myśl przegania drugą i dopiero teraz orientuję się, że to samo dzieje się w jego umyśle. Wiem, co robić.

   Momentalnie przylegam do ust bruneta, desperacko pragnąc, by moje starania coś dały. Na szczęście już po chwili przestaję słyszeć jego urywany oddech, lecz gdy już mam się odsunąć i sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku, w mojej głowie rozpoczyna się to, czego w tej chwili najmniej potrzebuję.


   Przede mną pojawia się biały dom. Dużych rozmiarów, lecz już na pierwszy rzut oka wygląda na przytulny. Nie zdążam przyjrzeć mu się dokładniej, bo ze środka wybiega zdenerwowany Stilinski. Wygląda na o wiele starszego niż teraz.

   - Nie rób nic głupiego Stiles! - W drzwiach pojawia się Scott z małą dziewczynką na rękach. Jest zdenerwowany. - To dziesiąta rocznica! Mieliśmy ją spędzić wszyscy razem! Isaac specjalnie przyjechał z Francji!

   - Bez niej nic nie ma sensu Scott! Powtarzam to od dziesięciu lat, a wy nadal próbujecie mi wmówić, że jest inaczej! - Krzyczy wsiadając do auta. Udaje mi się dostrzec tylko czarnego SUV-a, odsłaniającego niebieskiego jeepa stojącego bez życia. Potem wszystko się zmienia.

   Całość niewiarygodnie przyspiesza. Przez chwilę siedzę z chłopakiem w samochodzie. Udaje mi się dostrzec zdjęcie naszej dwójki zrobione w Beacon Hills High School, zwisające z lusterka. Potem zostaję przeniesiona w mroczniejszą scenerię.

   Rozglądam się po cmentarzu, nie rozumiejąc, dlaczego brunet tu przyjechał. Do moich uszu dochodzi cichy szloch. Obracam się, dostrzegając Stilesa klęczącego przed grobem. Trzymającego w dłoniach bukiet oleandrów. Dlaczego przyniósł tu moje ulubione kwiaty?

   Podchodzę bliżej, gdy do płaczu dochodzą ciche przeprosiny, a ciało chłopaka ustawia się w taki sposób, że jestem w stanie dostrzec napis na nagrobku. Moje imię.


   Odrywam się od ust Stilesa, czując łzę spływającą mi po poliku. Skanuję jego twarz, zaciskając usta. Jestem tu dla niego. Nie mogę się teraz rozkleić.

   - Temi... - Wypuszcza powietrze z ust, po czym na mnie spogląda. - Wszystko w porządku? - Pyta, patrząc na mnie z niepokojem.

   - Widziałam naszą przyszłość - szepczę, nie mogąc się powstrzymać.

   - Co w niej było? Widziałaś mojego tatę?

   Patrzę mu prosto w oczy, dostrzegając błysk nadziei. Naprawdę liczy na to, że los nie zabierze mu nikogo więcej. Nie mogę tego zniszczyć. Musi uwierzyć, że wszystko dobrze się skończy.

   - Tak. - Kiwam głową, zmuszając się do lekkiego uśmiechu. - I Scotta. I duży dom. - Kładę dłonie na policzkach nastolatka. - Taki o jakim kiedyś mi wspominałeś. Pamiętasz? - Porusza twierdząco głową. - Wszystko będzie dobrze Stiles - dodaję, wiedząc, że oboje chcemy to usłyszeć. - Wystarczy tylko w to uwierzyć.

   Rozchyla lekko usta, ewidentnie chcąc coś powiedzieć, lecz z powrotem je zamyka. Zamiast tego przylega do mojej klatki piersiowej, zupełnie jak dziecko, któremu przyśnił się koszmar. Oplatam go ramionami, unosząc głowę do góry. Zaciskam usta, nie pozwalając sobie na płacz. Nie mogę teraz myśleć o tym, co zobaczyłam. W tym momencie najważniejszy jest Stiles. I nie pozwolę niczemu tego zmienić.

   - Stiles... - Za naszymi plecami rozlega się znajomy głos. - Artemis.

   Obracam głowę, wciąż nie wypuszczając chłopaka z rąk. Kręcę lekko głową, gdy wymieniamy z Lydią spojrzenia. Nie wiem, ile słyszała, ale to nie moment, żeby poruszać którąkolwiek z tych kwestii.

   Stilinski prostuje plecy, nie odrywając ode mnie wzroku. Uśmiecham się lekko, chcąc dodać mu otuchy. Przygląda mi się, nagle coś sobie przypominając.

   - Twój tata... Czy on? - Pyta, nie będąc pewnym, czy powinien poruszać ten temat.

   - Trochę namieszałam mu w głowie - zaczynam, a łzy po raz kolejny przysłaniają mi widok. - Ale powiedział, że chce mi wierzyć. I że zatrzyma wujka, ile tylko da radę.

   Uśmiecha się szczerze i znów chce coś powiedzieć, lecz tym razem przerywa nam Martin.

   - FBI możemy mieć z głowy. - Oboje obracamy się w jej stronę. - Ale tata Allison został porwany. A ja wiem, kto napisał nazwisko na drzwiach windy. Ktoś, kto powinien dbać o porządek natury.

   - Morrell - wykrztusza Stiles, ostrożnie podnosząc się na nogi.

   - Może wie coś więcej - wtrąca ruda, gdy ja także unoszę się do pionu. - Może wie, gdzie Jennifer ich trzyma.

   - Musimy to sprawdzić. - Kieruję wzrok na chłopaka. - Może powinieneś odpocząć. Ja i Lydia...

   - Nie zrobicie tego same - mówi, biorąc do ręki swój plecak. - Chodźcie za mną - dodaje, ruszając ku drzwiom. - Powinna mieć teraz sesje.

   Już mam podążyć za brunetem, gdy czuję uścisk na ramieniu. Spoglądam na dziewczynę z niezrozumieniem, zastanawiając się, dlaczego traci czas.

   - Zobaczyłaś czyjąś śmierć - mówi, nie owijając w bawełnę. Próbuję zachować kamienną twarz, lecz doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że marnie mi to wychodzi. - Czuję to Ann.

   - To naprawdę nie jest teraz ważne Lyds - zapewniam, uwalniając rękę z jej uścisku. - Musisz mi uwierzyć.

   Przygląda mi się, zupełnie jakbym była kolejnym równaniem, z którym poradzi sobie bez najmniejszego problemu. Mówi jednak coś, czego nie spodziewałam się usłyszeć.

   - Pamiętaj, że nie jesteś sama, dobrze? I że w każdej chwili możesz poprosić o pomoc.

   Przez moment tylko jej się przypatruję, nagle zwracając uwagę na ślad na jej szyi i determinację wypełniającą oczy. To już nie ta sama dziewczyna, która spławiła mnie w dzień przyjazdu do Beacon Hills. Zmieniła się. Zresztą nie tylko ona.

   - Dziękuję - mówię, robiąc krok w stronę korytarza. - A teraz chodźmy uratować rodziców naszych przyjaciół. 

It will happenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz