Rozdział 32 - Biały oleander.

971 41 6
                                    

Kochani, kochani! Uśmiechając się, mogę wam w końcu powiedzieć że z dniem dzisiejszym, po mojej walce z chorobą, wielu wizytach lekarskich, wielu pobytach w szpitalu, badani jak i stresu, wszystko wraca do normy, między innymi opowiadanie. Przepraszam i dziękuję za wytrwałość.

Biały Oleander jest trujący. Trujący, niebezpieczny. Jest trujący. Glikozydy czy alkaloidy silnie działają na serce, bóle głowy, wymioty, biegunka, drgawki czy problemy z krążeniem są objawami zatrucia. Jednocześnie bez obaw można go dotykać po kwiatach i liściach, a dodatkowo pięknie pachnie. Działa silnie na skórę, powodując podrażnienia, czy bąble, a zarazem leczy rany mając właściwość bakteriobójcze.
- Mamo.
- Tak?
- Czemu trzymasz te kwiaty w mleku?
- Ponieważ tylko w nim dobrze się czują, zachowują swoje piękno, a to ich największy atut, ich siła, broń. Ludzie wkładają je często do wody, jakby miały być ukarane za swoją niezależność.
- Mamo, ale ty też inne kwiaty trzymasz w wodzie.
- Inne nie są tak szczególne jak te. Biały oleander jest niesamowicie zmienną ale i piękną rośliną, potrafi okazać wdzięczność kiedy tylko dobrze się o nią zadba.
- Tata mówi że są trujące.
- Twój tata jest najlepszym mistrzem eliksirów jakiego udało mi się kiedykolwiek poznać, oraz najmądrzejszym czarodziejem swoich czasów, więc na pewno się nie myli.

Krople deszczu uderzające w szerokie, wytrzeszczone oczy zamku, i z nich ściekające. Nie mrugają, pomimo tego że pada deszcz, cichy i obojętny. Było mi zimno w kościach, pomimo tego że potrząsnęłam parę razy głową i spojrzała na kształt swoich stóp, tej niegdyś żywej a teraz bezczelnej dziewczyny. Tak zimno, zgarbowawszy ramiona, zacisnęłam wokół siebie swoją kołdrę, czarne szaty, szaty wrony, uśmiechającej się niewesoło. Nie było tutaj odpowiedź, nie było pytań, żadnego powodu by tutaj zostać, oprócz złamanych obietnic, odwracając wzrok od swoich stóp, podnosząc głowę by odejść zepsutą drogą. W dół, w kierunku dość odległego starego młyna. Worek młynarski, ciążący mi na ramieniu, bez żadnych oznak słońca, tylko szare, za głuszące, pozbawione cech charakterystycznej chmury. I wiatr, który ze mną pozostał, dotyk, delikatny a zarazem okrutny. Patrząc na nie dalej, jak spuszczały wilgoć ze swoich nieoświetlonych oczu, pozwalałam myślą wędrować z miejsc do miejsc, nawet do tych w których nigdy nie stąpały moje stopy, a może i obchodziły, by nigdy więcej tam nie wrócić. Kurwa, ja pierdole, dziecko było do niego podobne, a sen kompletnie nie pasujący jak ten worek do tego ramienia.

&

- Hermiona.
Coraz częściej zdarzało mi się zatracać się w swojej głowię, tak jak teraz. Spoglądałam na to co się działo wokół mnie, zdawałam sobie sprawę z tego że ktoś aktualnie wymaga mojej atencji, prosi o nią wypowiadając moje imię. A ja? A ja wiedząc o tym nadal rozmawiałam sama ze sobą kompletnie nie poświęcając uwagi nikomu ani niczemu wokół, nieumyślnie.
- Hermiona.
- Raghall.
- Wszystko w porządku?
- Tak.
- Chciałem ci jeszcze raz podziękować za poświęcony mi czas, więc pomyślałem że może dasz się zaprosić na gorącą czekoladę do Hogsmeade, oczywiście kiedy będziemy mogli na nowo tam chodzić.
- Nie masz za co być mi wdzięczny, i tak, pójdę z tobą.
- Cieszę się.
Rozmawiając z nim, młodym, przystojnym chłopakiem, który mógłby być idealnym kandydatem na stanowisko mojego chłopaka, i tak byłam skupiona na czymś innym. Za jego plecami widziałam ciekawą scenę która w pewnym momencie dostarczyła mi niesamowitych uderzeń gorąca. Co to za jedna, czarnowłosa przewracająca się larwa na tych krzywych nogach, i czemu on ją złapał co najmniej jakby ją znał?
- Ja też i dziękuje za zaproszenie.
Cieszyłam się?
- To do zobaczenia.
Kiedy pochylił się w moja stronę miałam wizję pocałunku w usta, ale na moje szczęście był to tylko policzek, ale te usta i tak nie były takie jakie powinny być, ten pocałunek, ten zapach faceta nie był takim zapachem o którym marzyłam. To po prostu było nie to. Ale może dla niego było? Nachylając się nad mną poczułam jak zaciąga się moim zapachem, nie wiem czy chciał bym o tym wiedziała czy nie, ale zrobił to.
- Do zobaczenia.
Wyszeptałam już jakby do siebie dobrze wiedząc że Raghall już odszedł zaś ja nadal stałam w miejscu, i to nie z powodu policzka, chociaż w tym momencie czułam się jakbym w niego dostała. Czy tak czuł się Snape za każdym razem gdy był na mnie zdenerwowany? Moje ostatnie słowa do niego mogły być takim policzkiem, mocny, bolesnym i bezsensownym.
- Myślałam że wyglądasz gorzej, podobno praca z dziećmi robi swoje.
Skrzeczący głos, pomimo tego że miała ładny i kobiecy, niejedna by taki chciała mieć, to dla mnie był skrzeczący, był takim zgniłym mięsem, owocem, fermentowanym zsiadłym mlekiem. Usłyszałam tylko tyle zanim zaczęli się kierować w drugim kierunku. W drugim kierunku. Zagryzłam wargę poprawiając swoją torbę na ramieniu. Nazywał mnie rożnie, impertynencką, zuchwałą, wstrętną, uprawnioną i wszystko wiedzącą, wszystko czego nienawidził. Pomimo starań rozwinięcia postać "która podobała się wielu młodym mężczyzną", nadal niewiele było zbawienne. I tak tego wszystkiego nie pamiętał. Zawierając układ z najbardziej nieoczekiwaną imprezą.

Sevmione - Not Always. Część I. +18 (KOREKTA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz