Rozdział 12

1K 143 136
                                    

POV Xie Lian

Feng Xin oczywiście wygrał całe zawody, więc jako nagrodę oprócz oryginalnego sprowadzonego prosto z Japonii bambusowego łuku dostąpił też zaszczytu wystrzelenia ostatniej strzały na zawodach. Był to specjalny przywilej dla najlepszego łucznika. 

Ceremonia była naprawdę widowiskowa. Feng Xin wszedł powolnym krokiem na drewniane deski, w swoich białych skarpetkach i idealnie dopasowanym stroju. Jednak teraz lewa strona jego ciała była odsłonięta i ukazywała połowę torsu i nagie ramię.

Gdy stanął pośrodku, całkowicie sam, wszystkie oczy skierowały się na niego. Był szczupły, ale nie chudy i nigdzie nie można było dostrzec ani grama tłuszczu. Wykonał znany nam rytuał z nakładaniem strzały na cięciwę. Wstał, ustawił stopy w idealną linię i zaczął naciągać strzałę. Tym razem robił to chyba jeszcze wolniej i dokładnie niż wcześniej, pokazując wszystkim swoją doskonałą technikę i perfekcyjną pozycją. Wyglądał niesamowicie. Jakbym patrzył na zdjęcie. Nie poruszał się, ze wzrokiem wbitym w cel i napiętymi, idealnymi mięśniami rysującymi się na rękach oraz klatce piersiowej. 

Nagle strzała wyleciała, a do uszu wszystkich dobiegł ten niesamowity dźwięk, który wydobywał się z cięciwy łuku po wypuszczeniu strzały. Japończycy zwali go tsurune. Aby usłyszeć to brzmienie, strzelec musiał ćwiczyć wiele lat, ale Feng Xinowi nie było trudno go uzyskać. 

Wszyscy na widowni krzyknęli zachwyceni i zaczęli bić brawa. Sam mężczyzna jeszcze przez kilka sekund wpatrywał się w odległą tarczę. Tym razem także trafił w nią idealnie i już miał zgodnie z tradycją Kyudo uklęknąć, gdy wtem jakaś osoba pojawiła się przy wale i tarczach. Szła powoli w stronę Feng Xina, a w ręku trzymała jego strzałę.

Nikt na razie nie patrzył w stronę nieznajomego, bo oczy wszystkich zwrócone były na strzelca. Nikt z wyjątkiem mnie, Quan Yizhena i trójki z Miasta Duchów. 

Niespodziewanie człowiek na trawniku odwrócił się w naszą stronę i gołą ręką cisnął strzałą. To był tak szybki i zupełnie niespodziewany ruch, że nie byłem w stanie zareagować. Jednak zarówno Mu Qing oraz Quan Yizhen na raz podnieśli się z miejsc i wyciągnęli ręce przed San Langa. Grot strzały zatrzymał się centymetry przed twarzą chłopaka, złapany przez obie dłonie. San Lang uśmiechał się, zdając się tym w ogóle nieprzejęty, że właśnie prawie zginął! Gdyby nie niezwykły refleks jego generała i Yizhena, to miałby teraz strzałę między oczami! 

Więc... dlaczego nadal zachowywał się, jakby nic się nie stało?

- Przeklęty Hua Cheng! - Brzmiał donośny głos mężczyzny na zielonym placu przed nami. - Zabierz tego psa i walcz ze mną! - krzyczał. - Myślałeś, że w tych szmatach cię nie rozpoznam? Na kilometr wyczuwam twój smród, więc skończ już tę szopkę!

Człowiek, który obrażał San Langa był ubrany w zielony strój, trochę przypominający kolorem Yushi Huang, ale bardziej szmaragdowy. Jego krój był inny niż w przypadku kobiety - wewnętrzna szata była całkiem czarna i ściągnięta szerokim pasem, a na niej narzucono luźne i długie mocno zielone okrycie wierzchnie. Ciemne długie włosy mężczyzny spływały na ramiona. Nie widziałem dokładnie, ale wydawało mi się, że otacza go zielone światło. Było to niemożliwe i myślałem z początku, że to przez trawę i słońce, ale kiedy podszedł jeszcze bliżej, to naprawdę widziałem wokół niego seledynową poświatę.

Mu Qing miał bardzo wściekłą minę i ledwo panował nad swoim drżącym ciałem. Natomiast San Lang nadal się uśmiechał. Wstał, wyciągnął z dłoni mężczyzn strzałę i nic nie mówiąc, tak samo błyskawicznie jak tamten, odrzucił ją w jego stronę.

Nie wiedziałem, co się dzieje i czułem jak moja głowa zaczynała pulsować. Ukradkiem dostrzegłem jak Yushi Huang rysuje coś na betonie i w ciągu kilku sekund całe trybuny opustoszały. Mój mózg chyba przestał przyswajać to, co się działo, bo przecież nie mogło być to prawdą!

Deszczowy dzień || HuaLian ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz