Rozdział 37

993 123 84
                                    

POV Hua Cheng

Cisza, która potem nastała, wydawała się trwać bardzo długo. Bez światła, bez wiedzy gdzie byłem, bez odgłosów dolatujących do mnie ze świata zewnętrznego, mogłem skupić się tylko na otulającym mnie cieple.

Ktoś dotykał moich pleców i gładził je kawałek po kawałku. Twarzą przylegałem do czegoś miękkiego, co łaskotało mnie w nos, ale nadal nie mogłem się poruszyć, by sprawdzić co to jest. Ktoś ujął moje dłonie i przyłożył je do rozgrzanego jedwabistego ciała. Było znajome i doznawałem przy nim poczucia bezpieczeństwa, jak w prawdziwym domu, którego nigdy nie miałem.

Udało mi się otworzyć oczy dopiero po nieskończonej ilości sekund, które odmierzały mój czas, kiedy zamknięty byłem w tej całkowitej ciemności. Jedyne ukojenie dawała mi świadomość, że nie jestem sam.

Wziąłem głęboki wdech i uderzył we mnie słodki zapach mojego Gege, którego nie mógłbym pomylić z żadnym innym. Przysunąłem nos bliżej i dotknąłem tej przyjemnej miękkości, którą poznałem już wcześniej, dzięki swoim dłoniom. Biło z niej ciepło i co sekundę do moich uszu docierał stukot uderzeń. Du-dum, du-dum, du-dum.

Przytknąłem tam usta, chcąc posmakować tą niebiańską woń i wtedy usłyszałem głęboki pomruk. 

- Nie śpisz już, San Lang?

Odsunąłem lekko głowę od aromatycznej słodkości, która otumaniała mnie samym swoim zapachem i spojrzałem w górę na twarz osoby, która zadała mi pytanie. Gege wpatrywał się we mnie, uśmiechając czule i dotykając mojego policzka. Leżałem na boku, w jego objęciach.

Podniosłem się na łokciu, zbliżając do jego ust. Dłoń przesunąłem wyżej, przejeżdżając po jego odsłoniętej klatce piersiowej, mostku, twardej kości obojczyka, zatrzymując na jasnej szyi. W pokoju było jeszcze ciemno, ale biel jego skóry była dobrze widoczna nawet na tle rozsuniętych na piersi śnieżnych szat. 

- Gege... - wyszeptałem i przytknąłem moje stęsknione usta do jego. - Gege... - mamrotałem między jednym pocałunkiem a drugim i jeszcze kolejnymi, których w końcu nie mogłem zliczyć. - Gege, Gege, Gege... 

Nie przestawałem go całować. Smakował jak nigdy wcześniej, był gorący jak nigdy dotąd, a jego oddech przerywały pomruki zadowolenia. Jego usta otulały moje i upajałem się każdym ich najmniejszym dotykiem. Były miękkie i nie mogłem się od nich oderwać.

Przejechałem kciukiem po dolnej wardze mężczyzny, aż cicho westchnął, a na mnie podziałało to, jakby ktoś nalał oliwy do ognia. Wsadziłem dłoń dalej niż jego szyja, niżej niż jego kark. Wodziłem palcami dookoła jednej łopatki i drugiej, wyczuwając napięte mięśnie.

Położyłem się na plecy, przesuwając jego ciało a moją pierś. Uwolniłem drugą rękę, więc miałem pełen dostęp do jego ramion, z których zacząłem zsuwać materiał. Zatrzymał się na zgięciu łokci, nieznacznie krępując jego ruchy, ale Xie Lian nie wydawał się tym przejęty. Opierał się o moją klatkę piersiową i ramiona, pozwalając na wszystko, więc całowałem jego usta, jego policzki, jego brodę, szyję i znów usta. Palcami poznawałem górną część jego ciała, całe plecy i każdą ich nierówność.

Kiedy nauczyłem się ich, tak że mógłbym narysować je z pamięci, powędrowałem dłońmi na jego bok. Wyczuwałem każde pojedyncze twarde żebro. Liczyłem: 1, 2, 3... zatrzymując się i kciukiem poznając jego grubość i ułożenie. W ogóle nie wzbraniał się przed moim dotykiem, jeszcze bardziej napierając ciałem na mój tułów.

Chciałem całować każdy skrawek jego skóry, ale na razie byłem tak zajęty jego ustami i jękami jakie wydawał, że nie mogłem ich zostawić choćby na chwilę. Te dźwięki wirowały w mojej głowie, a ja pragnąłem, żeby się nie kończyły, więc całowałem go bez opamiętania. Przygryzałem po kolei jego wargi, jego skórę, płatki uszów, opanowując się na tyle, żeby nie zrobić mu krzywdy. Zawsze jednak kończyłem, zatapiając się w tych aksamitnych wargach, sunąc moim językiem po jego, mając świadomość, że drży z pragnienia jak ja. Wcale nie był mniej wygłodniały tych pieszczot ode mnie i czułem jego stale narastającą żądzę.

Deszczowy dzień || HuaLian ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz