Rozdział 11

1.2K 147 65
                                    

POV Mu Qing

Udaliśmy się na niewielkie trybuny, skąd mieliśmy doskonały widok na miejsce, gdzie będą odbywały się te zawody.

Cały teren podzielony był na 3 części - pierwsza po lewej była zadaszonym miejscem, z drewnianą podłogą i brakiem jednej ściany. Xie Lian poinformował nas, że to właśnie stamtąd będą oddawane strzały. Po drugiej stronie, oddalonej o 60 metrów były tarcze, za którymi ustawiono wał ziemny i który miał swój własny daszek na całej jego szerokości. Pomiędzy tymi dwoma miejscami cały trawiasty plac był idealnie przystrzyżony i powiem szczerze - ktoś naprawdę dbał o to wszystko. Trawa była idealnie zielona, niemal tak jak w Królewskich Ogrodach, o które dbała Najwyższa Kapłanka.

Budowla, skąd strzelali łucznicy, również prezentowała się bardzo dobrze. Może to nie było coś szczególnie w moim guście, ale lśniące wypolerowane drewniane podłogi, drewniane ściany, czystość oraz minimalizm pasowały do tego o czym mówił Xie Lian - czyli o spokojnym i uważnym oddawaniu strzałów do tarczy. Tak właśnie zrozumiałem, że to będzie wyglądało. Nadal głowiłem się, co mogło być w tym ciekawego, ale postanowiłem nie narzekać i dać temu szansę. Temu dziwnemu turniejowi i chłopakowi, który obiecał, że "pokaże piękno Kyudo".

Zaczęło się po dziesięciu minutach, równo o godzinie 10:00. Ceremonia była nudna i prawie co chwilę ziewałem, lecz starałem się jak na generała przystało czyli: co by się nie działo, zachowywałem kamienną twarz.

Po wstępie trwającym wieki, gdzie grupa ludzi odprawiała jakiś dziwny rytuał, w końcu się zaczęło. Z tego co słyszałem od Quan Yizhena i widziałem, to bardzo często najpierw odbywały się zawody grupowe. Jednak w tym przypadku strzelano do tarcz, które oddalone były o 60 metrów, więc można powiedzieć, że były to zawody dla tych bardziej zaawansowanych osób i dlatego prowadzono tylko rywalizację indywidualną. Feng Xin miał być w ostatniej grupie, więc do tego czasu zdążyłem przyjrzeć się na czym polegało to całe Kyudo. Ludzie w różnym wieku i różnej płci mogli brać w tym udział, lecz pierwsi występowali mężczyźni. 

Najpierw z ogromnymi łukami ustawiali się w linii, w równych odstępach od siebie, ale nie za blisko, żeby nikt nikomu nie przeszkadzał. Klękali, lekko kłaniali się w stronę tarcz, podchodzili bliżej i znów klękali. Obracali się w prawą stronę i kładli swoje strzały na podłodze. Byli w grupach po 5 osób. Po ustawieniu strzał stawiali pionowo swoje łuki i nakładli jedną strzałę na cięciwę, drugą strzałę trzymając w dłoni. Kolejność tych wszystkich czynności była dla nich bardzo ważna i nikt nie miał prawa pominąć nawet najmniejszego ruchu. 

Ciągle klęcząc, kiedy nałożyli już strzałę na cięciwę, w końcu mogli się podnieść, ale pierwszeństwo zawsze miała pierwsza osoba z grupy - i to ona ustalała, kiedy kolejna osoba mogła przygotować się do strzału. Tu też wszystko musiało być dostosowane do całej tej ceremonii. Stojąc bokiem do tarcz, układali swoje stopy w odpowiedni sposób i dopiero mogli naciągnąć cięciwę i strzelić. Trwało to w nieskończoność, a nikt nie mógł strzelić, jeśli osoba przed nim tego nie zrobiła. 

Nie powiem, że nie było w tym czegoś ciekawego. Mianowicie widać było, ile czasu poświęcali na te zupełnie nieprzydatne w walce szczegóły - masę. W dalszym ciągu fakt pozostawał taki, że na polu bitwy z takim przygotowaniem zginęliby jako pierwsi. 

- Zaraz będzie ostatnia grupa i Feng Xin - poinformował uradowany Quan Yizhen. 

Spojrzałem na chłopaka w kręconych włosach, potem na Hua Chengzhu. Siedział dość blisko Xie Liana, tak że stykali się ramionami. Mój Pan naprawdę dziwnie zachowywał się przy tym człowieku. Zwykle stronił od kontaktu fizycznego, oczywiście poza walką lub niezbędnym minimum, ale tego niepozornego człowieka traktował nadzwyczajnie.

Deszczowy dzień || HuaLian ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz