Rozdział 14

1K 142 51
                                    


POV Hua Cheng

- Gege - rzekłem tak cicho, że nie byłem pewien, czy usłyszy mój głos. - Poczekaj na mnie jeszcze chwilkę... i jeśli to możliwe, to... - Zawiesiłem głos, mówiąc tylko w swoim umyśle: nie patrz na mnie teraz. Jednak nie powiedziałem tego Xie Lianowi. Nie miałem prawa zabronić mu lub choćby prosić, aby nie patrzył jak okrutny potrafiłem być i jakie rzeczy mogłem zrobić.

Nabrałem w płuca powietrze i wypuściłem je bardzo powoli, wiedząc, co niedługo będę musiał zrobić.

Odrobinę mocniej uchwyciłem dłoń mężczyzny, od którego zaledwie kilka chwil wcześniej usłyszałem najwspanialsze słowa, o jakich mógłbym sobie zamarzyć. Oderwałem jego kurczowo trzymające moją szatę palce i najdelikatniej jak tylko potrafiłem, ucałowałem wewnętrzną stronę nadgarstka.

Wiedziałem, że jeśli się obrócę i spojrzę mu teraz w oczy, to nie powstrzymam się przed niczym, co od dłuższego czasu chciałem uczynić. I nawet jeśli He Xuan nie zaatakowałby mnie od tyłu, to nie było to ani odpowiednie miejsce ani moment na takie rzeczy.

Jednocześnie obawiałem się, że po tym, co zobaczy, kiedy odsunę się od niego, już nigdy nie będzie chciał na mnie spojrzeć w jakikolwiek sposób, ani tym bardziej mnie znać. Na to nie mogłem nic poradzić, bo nie było osoby, która mogłaby mnie zastąpić.

Jeszcze niespełna pół godziny temu czułem się taki szczęśliwy, że dzieliłem czas z tym mężczyzną i mogłem myśleć o przyszłości. A teraz? Sam nie wiedziałem, czy chciałem przyszłość, gdzie nie byłoby tego człowieka obok mnie.

Powiedziałeś, że "nie obchodzi cię, kim jestem i że mi ufasz." Nawet nie wiesz, ile te słowa dla mnie znaczą. - Przytknąłem jego dłoń do swojego policzka, jak zrobił to wcześniej. - Jak mogłeś powiedzieć, żebym to ciebie obwiniał za cokolwiek?

Szczęście?

Pech?

Nie zwracałem na to uwagi, bo to siebie mógłbym nazwać pechowcem, iż właśnie teraz pojawił się Qi Rong i musiałem pokazać ci się od mojej najgorszej strony. Dlatego właśnie nie wierzyłem w takie rzeczy, bo to my mamy wpływ na swoje życie.

Wyciągnąłem prawdą rękę równolegle do podłoża, nawołując E-Minga. Czułem w kościach jego wściekłość i rządzę krwi. Nie dziwiłem się mu, bo ja czułem dokładnie to samo. Bułat w sekundę pojawił się w mojej dłoni. Na jego połyskującym ostrzu nie było ani śladu krwi. To było niezwykłe jak brutalny potrafił być, a jednak zawsze pozostawał nieskazitelny, jakby żaden brud, czy krew jakiejkolwiek istoty się go nie imała.

Ze znajomym chłodem w dłoni opuściłem rękę wzdłuż tułowia i jeszcze raz złożyłem nieśpieszny lekki pocałunek na ciepłej skórze mojego Gege. Nie chciałem go wypuszczać, ale musiałem zająć się Qi Rongiem. Poza tym... byłem odpowiedzialny za wszystkich mieszkańców Miasta Duchów i spoczywał na mnie ten obowiązek, a plan Qi Ronga na pewno wychodził daleko poza zwykły atak tylko na moją osobę.

W końcu byłem i jestem Hua Chengiem - jedynym Władcą Miasta Duchów. 

Nie mogłem o tym zapomnieć.

Poluźniłem dłoń Xie Liana i poczułem jak w końcu mnie puszcza.

- San Lang. - Drgnąłem, słysząc swoje imię za plecami. - Proszę, uważaj na siebie.

- Dobrze, Gege.

Westchnąłem i zrobiłem pierwszy krok w przód. Po drugim już stałem kilkadziesiąt metrów dalej oko w oko z He Xuanem. Nawet po tym co zrobił i świadomości, że jestem naprawdę wściekły jak nigdy dotąd, jego twarz nie zmieniła się ani o jotę. Nadal patrzył na mnie uparcie swoim beznamiętnym wzrokiem, jakbym ani ja ani reszta świata go nie obchodziła. Znałem go wiele lat i wiedziałem, że tylko jedna osoba potrafiła zmienić te ściągnięte w cienką prostą linię usta i tą osobą na pewno nie byłem ja.

Deszczowy dzień || HuaLian ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz