[18] W poszukiwaniu ukojenia

37 5 0
                                    

[2 tygodnie później]

Myliłam się. Cały ten czas tkwiłam w błędzie. Iluzji, że los zesłał mi szansę na poznanie prawdziwego przyjaciela. Kogoś, kto zszyje ranę w moim sercu, pozostałą po Noriakim. Mówiłam mu, że skazuje się na samotność. Może jest zupełnie odwrotnie? Może to ja jestem na nią po wieki skazana? Za oknem malowało się słoneczne przedpołudnie. Korzystałam z chwili spokoju, próbując dokończyć skomponowaną przeze mnie melodię. Od kiedy odnalazłam mój keyboard, stale nad nią pracuję. Zaciągnęłam się dymem papierosowym. Pomyśleć, że jeszcze niedawno nie tknęłabym tytoniu, a teraz zaczęłam w nim gustować. Void przyglądał mi się z namysłem. Zapewne dostrzegł, że w mojej duszy rozpętała się ogromna burza. Milczał jednak, nie chcąc spychać mnie na jeszcze głębsze dno. Z gracją i lekkością kolejno wciskałam klawisze na keybordzie, a melodia układała się sama. Niespodziewanie palec trafił w fałszywy dźwięk, przez co cała moja dobra passa runęła jak domek z kart. Wtedy właśnie usłyszałam pukanie do drzwi mojego pokoju. Westchnęłam.
- Otwarte. - powiedziałam niechętnie. Drzwi powoli się otworzyły. Stanął w nich mój ojciec. Zmierzył mnie poważnym wzrokiem.
- Nigdy nie paliłaś. - zauważył, zapewne czując zapach dymu. Znów zaciągnęłam się papierosem.
- Teraz już palę. - odpowiedziałam obojętnie. - Masz do mnie jakąś sprawę?
Tata westchnął, patrząc na mnie ze smutkiem.
- Dzwoniła Reiji. Pytała o ciebie. Ponadto chce pojutrze do nas przyjechać. - rzekł. Odpowiedziałam mruknięciem.
- Co jej odpowiedziałeś? - spytałam cicho.
- Że jesteś już w domu i może przyjechać, jeśli czuje taką potrzebę. - odrzekł z powagą.
- Prawidłowo. - podsumowałam.
Mój ojciec zawahał się. Trwał w zadumie, patrząc na bałagan panujący w moim otoczeniu - opakowania po słodyczach, zupkach chińskich i sushi ze sklepu walały się po pokoju. Na biurku leżały stosy kartek z zapiskami, zaś na łóżku porozrzucane książki. Nie sam rozgardiasz wzbudził jego smutek. Chaos był do mnie zwyczajnie niepodobny, to go zmartwiło. W jego oczach zobaczyłam całą prawdę.
- Jeśli masz zamiar pytać mnie, co ma oznaczać bałagan w tym pokoju lub czemu od niedługiego czasu zachowuję się w ten sposób...Po prostu wyjdź. Nie odpowiem na żadne pytanie. - zakomunikowałam chłodno. Spojrzał na mnie ze smutkiem i zadumą jednocześnie.
- Martwię się o ciebie. - powiedział tylko. Prychnęłam pogardliwie.
- Niepotrzebnie. Przecież jedynie przez całe moje życie borykam się z samotnością, bo przecież mojego jedynego przyjaciela musiał zabić jakiś psychopata. Tymczasem za każdym razem gdy wydaje mi się, że odnalazłam bratnią duszę, ta albo się ode mnie odwraca, albo dzieli nas los. Czy ktoś rzucił na mnie klątwę? Czy nade mną ciąży jakieś fatum? A może zrobiłam komuś krzywdę? Co jest ze mną nie tak? - wyrzekłam podłamana, chowając twarz w dłoniach. Milczał. Moje oczy napełniły się łzami.
- Czy proszę o zbyt wiele...? - spytałam drżącym głosem.
Ojciec objął mnie, chcąc zapewnić mi poczucie bezpieczeństwa.
- Zawsze będę twoim przyjacielem. I zrobię wszystko, bym nie umarł jak twoja poprzednia bratnia dusza. - obiecał, przyciskając mnie do klatki piersiowej. To mnie rozczuliło. Spojrzałam zaszklonym spojrzeniem w wypełnione łzami oczy Voida. Westchnęłam z ulgą.
- Dziękuję. - powiedziałam tylko, uspokajając się wewnętrznie. Możliwe, że tak musiało być.

[...]

- Wedle naszych dotychczasowych obserwacji znaleziony przez pana kamień ma w sobie potencjał, lecz jest on niemożliwy do wykorzystania dla przeciętnego człowieka. - powiedział przedstawiciel fundacji Speedwagona przez słuchawkę. Byłem zdumiony.
- Dlaczego? - spytałem, nie podejrzewając nawet, jaka mogła być tego przyczyna.
- Kamień sam w sobie nie mógłby dać komukolwiek jakiejkolwiek mocy, chyba, że ktoś byłby na tyle uparty, by go roztopić. Wtedy ewentualnie coś takiego mogłoby się wydarzyć, jednak jest to dosyć nieprawdopodobny scenariusz. - odparł na to. Pokiwałem głową w zadumie.
- Rozumiem. - odpowiedziałem krótko.
- Jednak pana praca nie poszła na marne. Mamy cenny obiekt badawczy, który może nam się w przyszłości przydać. Jesteśmy panu bardzo wdzięczni. - powiedział głos w słuchawce. Kąciki moich ust lekko się uniosły.
- Gdybyście mieli jeszcze jakieś problemy, możecie do mnie dzwonić. Mam urlop, mogę gdzieś jeszcze się udać. - zaproponowałem.
- Oczywiście, życzę miłego dnia w imieniu całej fundacji. - odparł.
- Sayonara. - powiedziałem tylko, po czym odłożyłem słuchawkę. Westchnąłem.
- Z kim rozmawiałeś, Jotaro? - usłyszałem głos w holu. Zero prywatności, nawet we własnym domu. Wychyliłem się z kuchni. Widząc przy wejściu moją matkę przeżyłem wewnętrzną rozpacz. Wiedziałem, że nie da mi spokoju.
- Nie twój interes. - powiedziałem, wchodząc do holu. - Po co tu przylazłaś?
Holly była wyraźnie zdziwiona.
- Jak to po co? Już nawet nie mogę odwiedzić własnego syna? - pytała.
- Yare yare daze...To, że dałem ci klucze nie oznacza, że masz przychodzić bez zapowiedzi. - odrzekłem chłodno, chcąc wybić jej z głowy przyszłe wizyty. Zdjęła buty, przy czym spojrzała na podłogę. To był błąd.
- Synu, jak tu brudno! Czy ty tu w ogóle sprzątasz od czasu do czasu? Zaraz ci posprzątam, żebyś chociaż przez tydzień miał czysto. - powiedziała, na co zmarszczyłem brwi.
- Nie mam pięciu lat. Sam mogę sobie posprzątać. - rzekłem opryskliwie, krzyżując ręce na piersi.
- Jakimś dziwnym trafem w ogóle tego nie robisz. - powiedziała z przekąsem, po czym ruszyła do łazienki po detergenty. Nienawidzę, kiedy przychodzi. Wiecznie traktuje mnie jak małe dziecko, którym od dwunastu lat nie jestem. Od kiedy się wyprowadziłem, przychodzi do mnie dwa razy w miesiącu. Mam tego dosyć. Zrezygnowany udałem się do sypialni. Tam mogłem oddać się przyjemnym rozmyślaniom. Albo tym mniej przyjemnym...Zważywszy na to, że nieustannie rozmyślam o moim rozstaniu z Rin. Musi być mną niezwykle zawiedziona. Westchnąłem, leżąc w pościeli. Chciałbym ją teraz zobaczyć. Może to sprawiłoby, że choć na chwilę poczułbym się żywy. Na pewno by tak było...Zawsze czułem się spokojny przy niej. Po trzydziestu latach odkryłem, że bardzo trudno mi odnaleźć harmonię duszy. Zastanawiam się też, czy Josuke cierpi tak samo, jak ja. Możliwe, że tak. Ostatnio dzwoniłem do niego...Nie brzmiał szczęśliwie, choć nawet tego nie oczekiwałem. Nasza rozmowa była krótka. Na samym jej końcu kazał mi się nie przejmować. Mówił, że wszystko ułoży się prędzej czy później. Obyś miał rację...
- Jotaro, posprzątałam ci hol! - krzyknęła mama zza drzwi. Nie odpowiedziałem. Jedyną rzeczą, jakiej w tamtej chwili pragnąłem była samotność. Zawsze pragnąłem zostawać sam ze swoim cierpieniem czy bólem. Tym razem nie było inaczej. Drzwi się otworzyły. Stanęła w nich Holly, która zastała mnie leżącego na łóżku w rezygnacji.
- Synu...Co się dzieje? - spytała tylko.
Sapnąłem.
- To nie jest twoja sprawa. I tak mi nie pomożesz. - zaparłem się. Mama zostawiła mopa przed wejściem do pokoju, po czym usiadła na łóżku. Chwilę mi się przyglądała. Była wyraźnie zmartwiona moim zachowaniem.
- Skąd wiesz? Nigdy nawet nie próbowałeś ze mną rozmawiać... - zauważyła z żalem. Usiadłem, po czym zerknąłem na nią zagadkowo. Pewne pytanie ułożyło się w mojej głowie. Zagadka, na którą nie mogłem sobie odpowiedzieć. Może ona będzie potrafiła? Nie zaszkodzi spróbować...
- Czy gdybyś kogoś kochała...Pragnęłabyś swojego szczęścia u boku tej osoby czy jej bezpieczeństwa? - zapytałem. Była wyraźnie zdumiona moim pytaniem. Przez moment milczała, lecz wkrótce dostrzegłem w jej oczach, że zna odpowiedź.
- Cóż...Próbowałabym walczyć o obie te rzeczy. Nawet, gdybym bała się o niego i o to, że przeze mnie może coś mu się stać...Wolałabym być przy nim, niż nie być. Czułabym się wtedy, jakbym traciła grunt pod nogami. Ja...Wierzę, że miłość wszystko pokona, Jotaro. - powiedziała z namysłem. Milczałem. Czułem się dokładnie tak, jak to ujęła - jakby ziemia osuwała mi się spod nóg. Jakbym tracił coś, nie mogąc nic uczynić, by to się nie stało. ,,Miłość wszystko pokona"? Jakbym słyszał moich dziadków. Czy mają rację? Co powinienem uczynić? Czyżbym za wcześnie zrezygnował? Czy powinienem walczyć? Zerknąłem ponownie na Holly. Tajemniczy uśmiech pojawił się na jej twarzy.
- Zakochałeś się.
Nie zaprzeczyłem. Nie miałem już w sobie na tyle determinacji, by temu zaprzeczyć. Jak mogło do tego dojść? Może to stało się dlatego, że od momentu naszej pierwszej rozmowy w głębi duszy traktowałem ją jak równą sobie, nie jak pierwszą lepszą idiotkę, która zachwyca się moją osobą przy byle okazji? Oj tak, takich poznałem aż zbyt wiele. Słyszałem tysiące razy, że jestem cudowny, przystojny i inteligentny. Jednak ja nie chciałem tych pochlebstw z ust osób, które mnie nie znały. Nie wiedziały o mnie nic. Pomijam już fakt, że nie zgadzałem się z żadnymi tymi słowami. Ale ona...Ani razu mnie nie skomplementowała. Przepraszała, szanowała, pomagała...Lecz nigdy nie w ten sposób. Była zupełnym przeciwieństwem zakochanych we mnie wcześniej dziewczyn. To właśnie wzbudziło moją sympatię, zaufanie, a na końcu...To uczucie.
- Yare yare daze... - westchnąłem, podsumowując w ten sposób swoje myśli. - Wracaj już do sprzątania.
Moja matka nie była urażona. Wręcz przeciwnie, uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Chwyciła za mopa.
- Znam cię lepiej niż myślisz, Jotaro. - powiedziała, spoglądając na mnie ostatni raz. Miała rację. Wystarczyła jej minuta, by poznać moje uczucia. Rin...Wierzę, że kiedyś jeszcze się spotkamy. A gdy to nastąpi...Pokażę, że potrafię być innym człowiekiem.

本当のことを言え [ JoJo's Bizarre Adventure - Fanfiction ] [ OC ] [ ZAKOŃCZONE ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz