Zerwałam się z łóżka, po czym podeszłam do biurka w poszukiwaniu notesu. Był on moim jedynym środkiem komunikacji. Nie dbałam o to, czy porozumiem się z innymi ludźmi. Zależało mi tylko na kontakcie z NIM. Myślami przywołałam mojego Standa. Otoczyła mnie czerwona poświata. Spojrzałam w lśniące identyczną czerwienią oczy niedużego stworka, wyglądającego jak czarno-srebrny robot lewitujący w powietrzu. Zerknął na mnie, najprawdopodobniej szczęśliwy, że znów jest ze mną. Uśmiechnęłam się. Void zawsze potrafi poprawić mi nastrój.
- Dobrze znów ci towarzyszyć. - wypowiedział robotycznym głosem. Poprawiłam okulary na nosie i odpowiedziałam mu uśmiechem narysowanym na kartce notesu: ,,:)". Nawiązaliśmy krótką rozmowę. Stand pytał mnie o samopoczucie. Zawsze odpowiadałam mu krótko, lecz energicznie i radośnie. Towarzystwo ludzi napawa mnie jedynie stresem i irytacją. Kontakt z Voidem zawsze był dla mnie czynnością bardzo uspokajającą i przyjemną. Niestety, coś musiało przerwać naszą rozmowę. Niespodziewanie usłyszałam, jak mój ojciec wchodzi do pokoju. Nie musiałam niczego ukrywać, skoro nikt poza mną nie widział Voida. Odwróciłam się na krześle w jego kierunku.
- Rin, już dziesiąta. Chodź na dół i zjedz chociaż raz w tygodniu porządne śniadanie. Wyglądasz, jakbym cię głodził, a tymczasem nie zjesz nic, dopóki sam ci tego nie przygotuję. - powiedział z pretensją. Przywykłam już, że w takich sytuacjach najlepiej odpowiedzieć milczeniem. Zresztą...Nawet, gdybym chciała udzielić odpowiedzi w jakikolwiek inny sposób, nie byłoby to możliwe. Pozostało mi tylko kiwnąć głową, wstać z krzesła i podążyć za moim tatą do kuchni. Na stole czekał na mnie talerz z jajkiem sadzonym, boczkiem oraz kawałkiem chleba. Nie myśląc długo, zaczęłam jeść. Ojciec usiadł obok mnie i sam wkrótce zaczął posiłek. Przez cały ten czas czułam, że coś jest nie tak. Jakby chciał mi coś powiedzieć. W oczach taty widziałam to, że zrozumiał, iż go zdemaskowałam. Chyba nie miał siły dłużej ukrywać tego, co miał mi do powiedzenia.
- To może ja po prostu to powiem... - zaczął. - Wczoraj wieczorem, gdy już spałaś, zadzwoniła twoja matka.
Nie...To się nie może dziać. Telefon od mojej rodzicielki nie zwiastuje niczego dobrego. Przez cztery lata ciągle miała mnie gdzieś, a teraz chce udawać dobrą matkę. Niech nadal próbuje, ja i tak znam prawdę. Jednak mój ojciec nie chciał mówić dalej. Podniosłam jedną brew na znak tego, że chcę, by powiedział mi coś więcej. To co usłyszałam chwilę potem załamało mnie.
- Powiedziała, że chce, żebyś do niej przyjechała.
Tak nie będziemy się bawić...Chyba śni, jeśli myśli, że przyjadę do niej i do mojej toksycznej siostry. Na mojej twarzy wymalowany był niesmak i gniew. Tata to zauważył, więc postanowił kontynuować.
- Rin. Wiem, że nie uśmiecha ci się lecieć do Nowego Jorku tylko po to, by zobaczyć matkę. Ale wiedz, że nie mogę jej zabronić spotkań z tobą, ani tym bardziej zaprosić ją tutaj. Pomijam już fakt, że sama ma tyle pracy, że aby tu przyjechać musiałaby wziąć urlop. Jeżeli do niej nie pojedziesz, urządzi mi aferę. A tego wolałbym uniknąć, zwłaszcza, że wiesz, jaka ona jest...
Niestety wiem. W tamtej chwili zrobiło mi się przykro z powodu mojego ojca. Chociaż z drugiej strony...Chyba wiedział na co się pisał, skoro za nią wyszedł, co nie? Kiedy tak o tym pomyślałam, cały żal nagle zniknął. Chciałam ponownie zaprotestować i przekazać, że powinien ponieść konsekwencje swoich błędów. Zanim jednak zdążyłam zakomunikować swoje niezadowolenie, znów zaczął mnie przekonywać.
- Wiem, że naprawdę nie chcesz tam jechać i rozumiem to...Ale spójrz na swoje życie. Jedyne miejsce, do którego chodzisz to uczelnia. Gdy tylko z niej wracasz, cały czas przesiadujesz w pokoju. Może wyszłoby ci na dobre, gdybyś wyjechała na jakiś czas? - zasugerował.
Przewróciłam oczami. To co powiedział nie było ani trochę przekonujące. Było po prostu kretyńskie. Ale przyzwyczaiłam się do tego, że cały świat ma kompletnie gdzieś moje zdanie. Wiedziałam, że niezależnie czy tego chcę, czy nie, będę musiała tam pojechać, żeby mój ojciec nie musiał się tłumaczyć. Bądź co bądź mam już dwadzieścia dwa lata. Powinnam brać za siebie odpowiedzialność. Choć frustracja rozsadzała mnie od środka, przytaknęłam mojemu ojcu na wszystko. Powiedział, że postara się możliwie jak najszybciej zarezerwować dla mnie jakieś miejsce w samolocie. ,,Im szybciej polecę, tym szybciej wrócę", powiedział. Może jest w tym odrobinę racji. Tymczasem przyszłam z powrotem do swojego pokoju o błękitnych ścianach, w którym postanowiłam spędzić ostatnie godziny spokoju w towarzystwie Voida.[...]
Spokojny poranek. Spałem dziś wyjątkowo głęboko, wbrew mojej bezsenności. Udałem się do łazienki. Zdawało mi się, jakby cisza panująca w moim mieszkaniu całkiem mnie ogłuszała. Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Morskie oczy zaszły mgłą. Mgłą zmartwień i codziennych bolączek. Od wielu lat nieustannie z czymś walczę. Nieważne, czy z kimś, czy z samym sobą. Zaczynam być tym zmęczony. Mam rodzinę, a czuję się w tym wszystkim tak bardzo samotnie. Jestem potężny...Lecz czy potęga ma być sensem mojego życia? To tak, jak uznać za sens życia głupca jego głupotę. Pomimo przespanej w spokoju nocy, moja twarz jest zmęczona. Dostrzegam nieliczne siwe włosy na swojej głowie, a dawny błysk w oczach pozostał jedynie obrazem z przeszłości. Odrzucam te refleksje. ,,Cisza bywa czasem torturą", przeszło mi przez myśl. Przebrałem się w swoje codzienne ubrania i przeczesałem ręką stargane włosy. Nie myśląc długo podążam w stronę kuchni. Gotuję wodę, wsypuję do kubka trzy łyżki kawy rozpuszczalnej i łyżkę cukru. Po chwili woda wrze w elektrycznym czajniku. Zalewam kubek do pełna. Towarzyszy mi całkowita cisza. Opieram się o kuchenny blat, po czym wzdycham z ciężkim sercem. Niespodziewanie słyszę odgłos dzwoniącego telefonu. Wybudza mnie on z wewnętrznego letargu. Energicznym krokiem wchodzę do salonu i równie prędko odbieram telefon.
- Jotaro Kujo. - przedstawiam się.
- Dzień dobry, panie Kujo. Jestem przedstawicielem fundacji Speedwagona. - słyszę z drugiej strony. Muszę przyznać, że dość znacząco zaskoczył mnie telefon z fundacji.
- Co się stało? Musi być jakaś przyczyna, dla której postanowiliście się ze mną skontaktować. - odpowiedziałem.
- Nie inaczej. Potrzebujemy pana pilnej pomocy. Wiemy, że tylko pan, panie Kujo, podoła temu zadaniu w należyty sposób.
- O co zatem chodzi? - pytam.
- Panie Kujo, dzwonimy do pana w bardzo konkretnej sprawie. Rzecz w tym, że dowiedzieliśmy się o pewnym cennym artefakcie. Jego właściciel znajduje się w Nowym Jorku. Istnieją podejrzenia, że ów artefakt ma związek z wydarzeniami sprzed trzynastu lat w Egipcie. Chcielibyśmy, by zdobył pan ten artefakt dla naszej fundacji.
Moja twarz skrzywiła się w niesmaku.
- Rozumiem, ale dlaczego zwyczajnie nie odkupicie artefaktu od jego obecnego właściciela? - zapytałem lekko zniecierpliwiony.
- Niestety, obawiamy się, że obecny właściciel artefaktu może być użytkownikiem Standa. Wskazują na to informacje, jakie udało nam się zdobyć na temat tego człowieka. Negocjacje na zasadach zwykłego śmiertelnika mogą być nie tylko niebezpieczne, ale i niemożliwe. - odrzekł z powagą głos po drugiej stronie. Coś czułem, że spokój, który przez krótki okres panował w moim życiu niechybnie się skończy.
- Potrzebuję więcej informacji na temat tego człowieka. - powiedziałem.
- Oczywiście, właśnie miałem zamiar ze wszystkim pana zapoznać. Jest to mężczyzna imieniem Zack Raydelana. Jak wspomniałem, mieszka w Nowym Jorku, dokładniej w centrum, ponieważ tam jest miejsce jego pracy. Ma około czterdziestu lat. Jego zdjęcie wyślemy panu drogą pocztową. Jest duża szansa, że list dotrze do pana w ciągu tygodnia.
- Rozumiem. Jak wygląda artefakt? - w tamtej chwili interesowały mnie jedynie konkrety.
- Jest to niewielki, lśniący, zielony kamień. Na pierwszy rzut oka przypomina szmaragd. Bardzo możliwe, że był on składnikiem łuku, który dawał moce zwykłym śmiertelnikom. Nie mamy pojęcia, jakim cudem kamień znalazł się w Nowym Jorku, ale nie mamy czasu się nad tym zastanawiać. Jeśli w tym kamieniu tkwią jakieś moce, może zostać użyty do niecnych celów.
- Dziękuję za informację. Gdy tylko fotografia do mnie dotrze, ruszam do Ameryki. - zapewniłem.
- To my dziękujemy, panie Kujo. Liczymy na pana. Gdyby tylko natrafił pan na jakiekolwiek przeszkody lub potrzebował pomocy, może pan bez wahania się z nami kontaktować.
- Sayonara.
Rozłączyłem się, po czym westchnąłem. Byłem doskonale świadomy, że mój spokój nie potrwa długo, lecz nie byłem aż takim pesymistą, by sądzić, iż moja życiowa harmonia skończyła się właśnie dzisiaj. Ale poczułem coś...Innego. Znałem to uczucie, lecz zatarło się w mojej pamięci. Poczułem się jak wtedy, trzynaście lat temu w obliczu wielkiej podróży i przygody. Mieszanka niepewności i ekscytacji. Cóż...Tym razem wyruszam samotnie, choć dużo oddałbym, by Kakyoin był dziś u mojego boku. Idę do kuchni. Kawa stoi na blacie. Jest już zimna. Łapię kubek i jednym ruchem wylewam całą jego zawartość. Moja własna adrenalina wystarczająco mnie pobudza. Co mnie czeka...?
CZYTASZ
本当のことを言え [ JoJo's Bizarre Adventure - Fanfiction ] [ OC ] [ ZAKOŃCZONE ]
FanfictionTell me the truth. "Ukrywasz prawdziwą twarz pod maską obojętności, w duszy licząc na to, że nikt nie zobaczy, jaki jesteś naprawdę. Ja zobaczyłam. I spodobało mi się to, co ujrzałam. Ale dopóki wcześniej wspomniana maska ci towarzyszy, nasza znajom...