Minął kolejny dzień w Nowym Jorku. W moim życiu nie dzieje się zbyt wiele od momentu, gdy tu przyjechałam. Kończę odsłuchiwanie mojego audiobooka, co wywołuje we mnie nieopisaną gorycz. Czytam dużo książek, większość poświęconych zagadnieniom z psychologii. Zapoznaję się z nimi na potrzebę studiów. Void często czyta je razem ze mną. Czasami mam wrażenie, że gdyby stał się nagle człowiekiem, nie uczyniłoby mu to zbytniej różnicy. Jest niezwykle inteligentną istotą, jak na widmo, które tylko ja widzę. Czasami zamienię parę zdań z siostrą, matki unikam jak mogę. Spróbowałam dziś ponownie wybrać się na spacer. Znalazłam bardzo malowniczy i spokojny skwer, którego widok zdziwił mnie w centrum Nowego Jorku. Przez jakąś godzinę siedziałam na jednej z ławek, które się tam znajdowały, czytając przy tym interesujące mnie lektury. W drodze powrotnej znalazłam pewien bar. Choć przez okno dostrzegłam, że przesiadywali tam głównie dojrzali wiekowo mężczyźni, postanowiłam, że wpadnę tam w chwili zwątpienia. Kiedy wróciłam do apartamentu, w drzwiach przywitała mnie Reiji.
- Rin, jesteś już. Umyj ręce, niedługo będziemy jadły. - poinformowała. ,,Nie interesuje mnie to" - napisałam w notesie. Moja siostra natychmiast posmutniała, a ja udałam się do swojego pokoju. Tam się przebrałam, po czym poszłam do łazienki w celu umycia rąk, jak kazała mi siostra.
- Reiji, ty idiotko! - krzyczy matka. Byłam zdziwiona tym, że odezwała się w ten sposób do mojej siostry. Udałam się do kuchni, skąd dochodziły krzyki.
- Przepraszam, mamo! Nie chciałam tego przypalić! - zapewniała ze skruchą, mając na dłoniach kuchenne rękawiczki.
- Nie potrafisz nawet jednej rzeczy zrobić dobrze! Jesteś bezużyteczna! Utrzymuję cię, czynię z ciebie kobietę sukcesu, wypruwam sobie żyły, a ty przypalasz mięso, które kupiłam na obiad za własne pieniądze! - matka nie przestaje krzyczeć. W moim sercu rodzi się współczucie dla siostry. Zaczynam żałować tego, że do tej pory tak chłodno ją traktowałam. Do tej pory myślałam, że życie z matką jest dla niej błogosławieństwem, a tymczasem okazuje się być czymś zupełnie odwrotnym.
- Ale mamo, przecież nie zrobiłam tego umyślnie... - Reiji zaczęła się tłumaczyć.
- Milcz! - rodzicielka wymierzyła mojej siostrze cios w policzek. Chociaż jestem niemową, zabrakło mi słów na opisanie moich uczuć. Wiedziałam, że nie mogę patrzeć na to wszystko bezczynnie.
- Jesteś taka sama jak ojciec... - dodała cichszym głosem. Wmurowało mnie. Wiedziałam, że nie daruję jej tych słów. Może wyzywać mnie ile zechce, ale niech odwali się od taty. Przywołałam Voida. ,,Na twoim miejscu cofnęłabym te słowa" - rzekł głos. Matka rozejrzała się.
- Co to za głos? - zapytała delikatnie przestraszona. ,,To ja, Rin" - odrzekł za mnie Void mrocznym głosem.
- Nie wtrącaj się! Poza tym, ty nie mówisz. Skończ swoje gierki! - krzyczy, wpatrzona we mnie.
,,Będę się wtrącać. Nikt nie będzie mówił tak o moim ojcu" - odpowiedziałam Standem. W odpowiedzi zaśmiała się histerycznie.
- Bo co mi niby zrobisz? Nawet nie umiesz mówić. Gdyby nie ja, twój ojciec byłby nikim. Wszyscy bylibyście nikim! - krzyczy. Miarka się przebrała. Łapię matkę za gardło, po czym zaciskam dłoń na jej szyi. Moja furia była tak niepohamowana, że nawet nie byłam świadoma tego, co robię.
- Rin, co ty wyprawiasz?! Zostaw ją, wpakujesz się tylko w kłopoty! - przekonuje Void głosem słyszalnym tylko dla mnie.
- Rin, zostaw mamę! Boję się! - krzyczy przerażona Reiji. Ulegam. Puszczam moją matkę, a ta zaczyna krztusić się własną śliną i wdychanym powietrzem. ,,Nie mam zamiaru słuchać tego jak mówisz do Reiji, ani zostać tu ani jednego dnia dłużej. Nienawidzę cię i nic tego nie zmieni. Nie dziwię się, że ojciec zostawił cię w cholerę. Pakuję się i wracam do domu" - powiedział w moim imieniu Void. Jak powiedziałam, tak zrobiłam. W ciągu godziny spakowałam swoje rzeczy. Reiji zatrzymywała mnie, zadawała mi multum pytań i zapewniała, że taka sytuacja się więcej nie powtórzy. Nie uwierzyłam. Życzyłam mojej siostrze powodzenia i tego, by szybko uwolniła się od tej wariatki. Jedyna rzecz, której żałuję, to ujawnienie swojego Standa przed matką i siostrą. Nie widziały go, lecz słyszały. Teraz już nie cofnę tego, co się stało. Wieczorem opuściłam apartamentowiec. Nie miałam zamiaru wracać. Stanęłam przed istotną decyzją - co ze sobą teraz zrobić? Po krótkim namyśle uznałam, że najbardziej sensowną opcją będzie zatrzymanie się w hotelu do momentu, w którym zarezerwuję sobie miejsce w jakimkolwiek samolocie do Japonii. Uznałam, że nie dbam o linie lotnicze, ani miejsce w samolocie. Chcę wrócić jak najszybciej. Ale najpierw hotel. Zaczepiłam losowego przechodnia, idącego po ulicy. Wydawał mi się sensowny - na oko podchodził pod czterdziestkę. Z pomocą notesu zapytałam go o najbliższy hotel. Udzielił mi niezbędnych wskazówek w kwestii tego, jak do niego dotrzeć. Po około dwudziestu minutach dotarłam na miejsce, do Stargrand Hotelu. Na moje szczęście nocleg nie był drogi, budżet spokojnie wystarczał mi na conajmniej trzy dni pobytu w hotelu. Gdy przydzielono mi pokój i wniosłam do niego swój bagaż, padłam na łóżko. Nareszcie cisza i spokój. Cóż...Chyba niedługo przyjdzie czas zbierać się do domu. Ale najpierw porządnie się wyśpię, a jutro zajmę się rezerwacją miejsca w samolocie, o ile jakiekolwiek będzie. Mam tylko nadzieję, że Void nie będzie żywił wobec mnie niechęci z powodu tego, co dziś miało miejsce.[...]
,,To chyba tutaj" - pomyślałem. Stanąłem pod wysokim wierzowcem, stojącym w centrum Nowego Jorku, choć i tak nieco na uboczu. Pomimo to po ulicy bez przerwy przechodzili ludzie. Można powiedzieć, że taka gęstość zaludnienia była dla mnie sporym szokiem. Niemniej, skoro już tutaj przyjechałem, grzechem byłoby nie odwiedzić staruszka. Dawno go nie widziałem. Przez dwa lata właściwie tylko rozmawialiśmy przez telefon. Nie zapowiadałem mu swojego przyjazdu, ale mam nadzieję, że nie będzie miał mi tego specjalnie za złe. Staram się połączyć przyjemne z pożytecznym. Przybyłem tu, by odbić artefakt z obcych rąk, a jednocześnie spotkać się z dziadkami. Przy wejściu do wierzowca wypisane były nazwiska rodzin zamieszkujących poszczególne mieszkania. Znalezienie na ów liście charakterystycznego nazwiska ,,Joestar" nie było specjalnie trudne. Wszedłem zatem do wierzowca, ponieważ drzwi pozostały lekko uchylone, po czym wjechałem windą na siódme piętro. Nowy Jork ma strasznie dziwną zabudowę i przez krótki moment zgubiłem się w budynku, lecz po niedługich poszukiwaniach odnalazłem mieszkanie, którego szukałem - mieszkanie numer dwadzieścia dziewięć. Przez chwilę zawahałem się wewnętrznie...Jak mnie przyjmą? Czy mnie rozpoznają? Nie pozostało mi nic innego, jak spróbować się o tym przekonać. Oby tylko byli w domu. Chociaż co mieliby robić emeryci w mieście o godzinie siedemnastej? Zapukałem energicznie. Mój umysł zupełnie umilkł. Poczułem się odrobinę nieswojo. Tyle czasu nie odzywałem się do nich...Po dłuższej chwili drzwi otworzyła mi babcia. Nie widziałem jej całe wieki. Włosy miała siwe, lecz wciąż długie. Błękitne oczy były delikatnie wyblakłe, ale miały w sobie ten młodzieńczy blask. Zmierzyła mnie zdziwionym wzrokiem. Podejrzewałem, że mnie nie poznaje.
- Dzień dobry...Przepraszam, kim pan jest? - zapytała kulturalnie, lekko zachrypniętym głosem. Stanąłem bokiem, delikatnie zamykając się w sobie.
- Jestem pani wnukiem. Jotaro. - uśmiechnąłem się niezręcznie. W oczach staruszki pojawiła się euforia.
- Jotaro! Nie widziałam cię tyle czasu. Co się z tobą działo? Jak ty wyrosłeś! Jesteś takim przystojnym mężczyzną. - powiedziała. - Przepraszam, że cię nie poznałam...Pamięć już nie ta.
- Nic się nie stało. Czy mógłbym wejść? Joseph jest w domu? - zapytałem z powagą. Suzi Q uśmiechnęła się do mnie.
- Tak, jest. Na pewno ucieszy się, gdy cię zobaczy. Tak dużo mi o tobie opowiadał za każdym razem po tym, jak do niego dzwoniłeś...Zapraszam do środka. Właśnie szykuję kolację. - odpowiedziała, wpuszczając mnie do środka. Byłem zaskoczony jej gościnnością po takim czasie milczenia. Oczywiście w pozytywny sposób. Babcia Suzi Q zawsze była niezmiernie ciepłą osobą. Cieszę się, że mogłem ją zobaczyć. Ale oczywiście jej tego nie powiem...
- Nie zabawię długo. Mam sprawy do załatwienia w Nowym Jorku. - poinformowałem. Staruszka momentalnie posmutniała.
- Rozumiem, Jotaro. Nie jesteś już dzieckiem, na pewno masz mnóstwo spraw na głowie. Tak samo, jak kiedyś Joseph... - odrzekła z westchnieniem. - Ale zostań chociaż na kolację. Zrób to dla starej i schorowanej kobiety. - nalegała.
- Zostanę. - uśmiechnąłem się delikatnie. Odwzajemniła mój uśmiech.
- Czy ja usłyszałem imię ,,Jotaro"? - spytał Joseph, który dopiero teraz wszedł do salonu.
- Dobrze usłyszałeś. Jotaro do nas przyjechał, na dodatek bez zapowiedzi! - babcia się oburzyła, oczywiście pół żartem, pół serio.
- Cześć, staruszku. - podszedłem do Josepha, po czym uścisnąłem go lekko.
- Dobrze cię widzieć, młody. - uśmiechnął się. - Zwłaszcza, że mam z tobą do pogadania.
,,Zaczynam się bać" - pomyślałem. Nagle staruszka wpadła w panikę, ponieważ przestraszyła się, że przypali potrawę, którą szykowała na kolację. Udała się zatem do kuchni. Gdy babcia opuściła salon, Joseph zbliżył się do mnie.
- Obiło mi się o uszy, że dostałeś telefon z fundacji. Przybyłeś w celu odbicia artefaktu, prawda? - zapytał. Byłem zdziwiony tym, że powiedziano mu o tym.
- Prawda. Nie będę ukrywał, że chcę to załatwić jak najszybciej i wrócić do Japonii. - odrzekłem z powagą. Pokiwał głową w zrozumieniu.
- Nie przejmuj się tym narazie. Zjedz w spokoju kolację. Zostajesz z nami, czy wolisz zostać w hotelu?
- Nie chcę zwalać wam się na głowę. Zostanę w hotelu. - odpowiedziałem zwięźle.
- O ile Suzi pozwoli ci wyjść. - skwitował. Obaj cicho się zaśmialiśmy. Dobrze wiedzieć, że Joseph jeszcze nieźle się trzyma, jak na wiek ponad osiemdziesięciu lat. Życzę mu zdrowia. Dużo mnie nauczył i nigdy nie zapomnę podróży, którą z nim przeżyłem. Nie zamieniłbym go na nikogo innego.
CZYTASZ
本当のことを言え [ JoJo's Bizarre Adventure - Fanfiction ] [ OC ] [ ZAKOŃCZONE ]
FanficTell me the truth. "Ukrywasz prawdziwą twarz pod maską obojętności, w duszy licząc na to, że nikt nie zobaczy, jaki jesteś naprawdę. Ja zobaczyłam. I spodobało mi się to, co ujrzałam. Ale dopóki wcześniej wspomniana maska ci towarzyszy, nasza znajom...