17.

103 15 58
                                    

Życie bywa przewrotne. Los tak naprawdę bawi się z nami, co jakiś czas dając nadzieję, że wszystko będzie dobrze, a potem niszczy ją, tak jakby sprawiało mu to radość. Daje ci pozorne szczęście, po czym je odbiera, pokazując, jaka jest rzeczywistość. Jednego dnia cieszysz się z życia, a drugiego zastanawiasz się, co takiego zrobiłeś, żeby zasłużyć na te wszystkie przykrości i rozczarowania, które spłynęły na ciebie jak fala. Niespodziewanie i bez litości.

Był dzisiaj naprawdę słoneczny dzień. Spędziłam go głównie na opalaniu się w naszym małym ogrodzie, popijając domowej roboty mohito. Mimo że był środek lata i dni były coraz dłuższe, miałam wrażenie, że godziny leciały w nieubłaganym tempie.

Odłożyłam książkę, którą akurat czytałam na brzuch, ściągając okulary przeciwsłoneczne z mojego nosa, po czym rozglądnęłam się wokół siebie. Słońce właśnie zachodziło, tworząc na niebie żółte, pomarańczowe i czerwone pasy, a powietrze robiło się coraz bardziej chłodne.

Absolutnie mi to nie przeszkadzało, a nawet byłam z tego niezmiernie zadowolona, ponieważ po całym dniu na słońcu, byłam niemiłosiernie rozgrzana.

Moją chwilę spokoju przerwał nagle dźwięk dzwoniącego telefonu. Niechętnie spojrzałam na wyświetlacz, ale kiedy zobaczyłam na nim imię Walsha, od razu odebrałam.

— Co tam, Coop? — zaczęłam.

— Witam moją ulubioną, drugą połówkę Joshuy — przywitał się szarooki, na co jedynie wywróciłam oczami, mimo że nie mógł tego zobaczyć.

— Czy jest jakiś powód, dla którego zakłócasz mój wspaniały dzień? — zapytałam ironicznie, wiedząc, że mój ton w żaden sposób nie urazi chłopaka.

— Ach, charakterna jak zawsze — westchnął. — Nigdy się nie zmieniaj kochana — dodał, na co parsknęłam śmiechem. — A tak teraz totalnie na serio. Urodziny dla Josha u ciebie dalej aktualne? — zapytał.

— Jak tylko pomożecie mi wszystko ogarnąć, to tak — odpowiedziałam.

— Nie ma problemu, w końcu organizujemy je razem — odparł.

— To super. Wiesz już może, kto go do mnie ściągnie? — Trzeba było jeszcze ustalić, jak zaprosić zielonookiego, nie mówiąc mu nic o imprezie.

— To już pozostawiam tobie, słońce. Dobrze wiesz, że Josh jest na każde twoje zawołanie — mówiąc to, mogłam przysiąc, że puszcza mi oczko.

— Jesteś niemożliwy, Coop — westchnęłam. — Niech ci będzie, coś wymyślę.

— Świetnie, wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz — odparł. — Będę jeszcze dzwonić, aby ustalić, kto, co kupuje, żeby się nie okazało, że dostanie to samo od kilku osób — dodał.

— Mhm — mruknęłam pod nosem, wystawiając twarz do ostatnich promieni słońca.

— Dobrze już dobrze, nie przeszkadzam ci w twoim nic nierobieniu. — Zaśmiał się. — Wyczekuj telefonów ode mnie.

— Zawsze — odparłam, po czym pożegnałam się z szarookim. Odłożyłam telefon i przymknęłam jeszcze na chwilę oczy.

Chwilę później uznałam, że czas się zbierać do środka i przygotować jakąś kolacje dla siebie i mojego taty. Jak na zawołanie, mój brzuch wydał z siebie głośne burknięcie, dając mi wyraźnie do zrozumienia, że kolacja zdecydowanie jest wymagana.

Nie zwlekając dłużej, wstałam z leżaka, zebrałam swoje rzeczy i ruszyłam do środka. Już na wejściu słyszałam odgłosy telewizora, przed którym siedział teraz mój ojciec, popijając szklankę soku pomarańczowego.

Nigdy nie będę twoja [ZAWIESZONE/W TRAKCIE KOREKTY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz