16.

116 16 63
                                    

Wyjazd na plażę zbliżał się nieuchronnie i chociaż minął tydzień od imprezy w klubie, to w naszym towarzystwie w ogóle nie było niezręcznie. Przeszliśmy obok tej sytuacji, nie komentując jej wcale, jakby nigdy nie miała miejsca. Czasami jednak czułam, że i zielonooki, i ja chcemy po prostu o tym porozmawiać, ale chyba nie mieliśmy na to wystarczająco odwagi.

Jeszcze...

Dogranie wszystkich szczegółów dotyczących wyjazdu zajęło nam dwa dni, bo chłopcy kłócili się, którzy będą pić, a którzy nie i kto zostaje kierowcą. W ostateczności ustaliliśmy, że pojedziemy na dwa auta, a Maya zapytała, czy Brandon może jechać z nami. Nikt nie miał nic przeciwko.

Czułam, że czas mija strasznie szybko. Miałam wrażenie, jakbym przespała cały ubiegły tydzień, a tak naprawdę spędzaliśmy go razem. Chodząc na piwo do klubów, czy po prostu na luźne spotkania do kina. Cały czas coś się działo i może właśnie dlatego minęło to z zawrotną szybkością.

Raz nawet chłopaki przyprowadzili na spotkanie Sophie i było super. Rudowłosa zaaklimatyzowała się od razu i widać było, że nadajemy na tych samych falach. Zaproponowałam jej nawet, żeby pojechała z nami na plażę Tybee, ale Sophie odmówiła, mówiąc, że będzie spędzać cały weekend ze swoją dziewczyną, bo wybija im rocznica związku. Pogratulowałam jej i poprosiłam, żeby ją pozdrowiła i aby może następnym razem przyszły we dwie na jakieś spotkanie.

Przypominając sobie, jak miło spędziłam tamten tydzień, malowałam rzęsy wodoodpornym tuszem. Uznałam, że skoro jedziemy na plażę, to nie opłaca się nakładać, nie wiadomo czego na twarz, a z pomalowanymi rzęsami oczy wyglądały pełniej. Kiedy sprawdziłam, czy nie mam nigdzie odbitego tuszu, poszłam do szafy z zamiarem wybrania jakiegoś wygodnego ubrania.

Stwierdziłam, że postawię na jeansowe szorty i błękitny top na ramiączkach, a do tego zwykłe białe nike. Czyli mój klasyk klasyków. Założyłam spodenki i bluzkę, podeszłam do lustra i poprawiłam ubranie, układając nogawki szortów.

Gotowa już, przeglądnęłam się ostatni raz w lustrze, wzięłam mały plecak i okulary przeciwsłoneczne, które założyłam na głowę. Poprawiłam jeszcze włosy, które przeczesałam palcami i udałam się w kierunku drzwi, żeby iść zjeść śniadanie. Sprawdziłam, która jest godzina, a zegarek pokazywał 9:40.

Mam godzinę, zanim przyjadą. Wyrobię się.

Schodząc po schodach, nuciłam sobie pod nosem „Won't bite" od Doja Cat, kręcąc przy tym lekko biodrami z głupkowatym uśmiechem na twarzy. Popatrzyłam na ekran telefonu, żeby sprawdzić, czy nie dostałam żadnej wiadomości od moich znajomych.

Kiedy byłam już na dole, schowałam telefon do kieszeni, poprawiłam nieznacznie bluzkę i podniosłam wzrok, żeby przywitać się z ojcem.

— Dzień dobry, tato... — zaczęłam, ale to, co zobaczyłam, wbiło mnie w podłogę. Na początku na moją twarz wkradło się czyste zdziwienie, ale potem uśmiechnęłam się z niedowierzaniem i pokręciłam głową.

Masz godzinę Hazel? Dobre sobie.

— Cześć, córciu — przywitał się ojciec, na co wysłałam mu krótki półuśmiech i popatrzyłam na zadowolone twarze moich znajomych.

Uwielbiam takie niespodzianki, nie ma co.

Każdy uśmiechał się do mnie szeroko, jakby to, że zaskoczyli mnie w taki sposób, było najlepszym pomysłem pod słońcem. Zaczęłam sunąć wzrokiem po kanapie, na której siedzieli, wpatrzeni we mnie i czekający, aż w końcu się do nich odezwę.

Oczywiście jedynie Joshua stał oparty o ścianę z założonymi rękami na torsie i wpatrywał się we mnie, odkąd tylko pojawiłam się w pomieszczeniu. Uśmiechnął się, przez co na jego twarzy ukazał się typowy dołeczek po lewej stronie.

Nigdy nie będę twoja [ZAWIESZONE/W TRAKCIE KOREKTY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz