W ramach pierwszej próby przedstawienia zostaliśmy zwolnieni z pierwszej lekcji jaką była matematyka. Fartownie udało nam się ominąć kartkówkę, na którą zapomniałam się nauczyć.
Wraz z Adrienem udaliśmy się w stronę sali gimnastycznej, przy okazji rozmawiając o różnych rzeczach. W pewnym momencie usłyszałam za nami czyjeś kroki.
- O, cześć. - Odezwał się za mną spokojny głos.
Skierowałam głowę w stronę dźwięku i zauważyłam Luke.
- Hej. - Odpowiedziałam mu z uśmiechem. - Co tu robisz?
- Wiesz... Pan Keaton wybrał mnie jako zastępcę Romea. - Zaczął. - Jakby się pochorował czy coś. Więc idę na próbę.
- Nie pochoruje się. - Prychnął Adrien. - O to nie musisz się martwić.
- Spokojnie. Nie zamierzam przeszkadzać. - Dodał z ciepłym uśmiechem. - Jestem tam tylko jakby coś się stało.
Po próbie gdzie było więcej informacji, niż samego grania poszliśmy na kolejną lekcję, którą tym razem była godzina wychowawcza.
- Moi kochani, proszę o ciszę! - Zaczęła pani Bustier. - Mam dla was wspaniałą wiadomość. Jutro zostaniecie zwolnieni z lekcji, ponieważ zorganizowałam nam zwiedzanie wieży Eiffla.
Cała klasa zaczęła wydawać z siebie okrzyki radości, oprócz jednej osoby... Adriena.
- Mój tata napewno się nie zgodzi... - Powiedział chłopak w stronę Nino.
- Tak się składa że rozmawiałam z twoim ojcem Adrien. - Odpowiedziała nauczycielka z uśmiechem. - Udało mi się go przekonać.
- Naprawdę? - Zapytał z niedowierzaniem, na co pani Bustier tylko kiwnęła potwierdzająco głową. - Bardzo pani dziękuję. - Odparł z wielkim uśmiechem.
Na następnych lekcjach nic ciekawego się nie działo.
Wróciłam do domu i od razu padłam na łóżko, zgniatając przy tym torbę, w której nadal siedziała Tikki. Szybko ją przeprosiłam i podałam jej makaronika.
Po krótkiej drzemce wygrzebałam z szuflady szkicownik oraz ołówek, którym zaczęłam jeździć po papierze.
Kompletnie nie myślałam o tym co rysuję, a kiedy już skończyłam, spojrzałam na kartkę i tylko zobaczyłam bluzę z uszkami na kapturze i kocią łapką na piersi, myślałam że mi się przewidziało.
- Widzę że cały czas o nim myślisz. - Zaśmiało się kwami.
- Ja dopiero się obudziłam. - Próbowałam się tłumaczyć.
- Marinette...
- Kogo ja oszukuje Tikki? - Zapytałam. - Ten głupi dachowiec zamieszał mi w głowie. - Dodałam wzdychając.
- Jeżeli cię to pocieszy, bardzo ładna ta bluza. Uszyj ją. Niejedna osoba będzie ci jej zazdrościć!
- Masz rację... Uszyje ją, i to jeszcze dziś!
Po tych słowach przysunęłam do siebie maszynę do szycia, po czym prędko podeszłam do szafki z materiałami i wyjęłam z niej kolory czarne i zielone.
Następnego dnia o godzinie drugiej w nocy skończyłam szyć ubranie. Jak tylko zobaczyłam jak dobrze mi ono wyszło bez wahania je na siebie założyłam. Bluza była zrobiona z najmiękciejszego materiału jaki miałam w domu, przez co było mi dość ciepło.
Nie chciało mi się spać, więc postanowiłam się trochę przewietrzyć na moim balkonie. Chłodny wiatr wiał mi we włosy, co sprawiało że moje dwie kitki mimowolnie się bujały.
Miałam ze sobą różowy koc, który wzięłam z mojego pokoju, usiadłam na leżaku i się nim przykryłam.
- Co tu robisz o tej godzinie? - Zapytał czarny kot, który właśnie wleciał na mój balkon.
- Mogłabym zapytać cię o to samo. - Odparłam.
- Wiesz... Nie mogłem spać, więc postanowiłem poskakać sobie po dachach.
- I akurat przypadkiem się tu zjawiłeś? - Dopytałam z zadziornym uśmiechem.
- W zasadzie... To miałem nadzieję że cię spotkam. - Odparł spokojnie.
W tym momencie wiedziałam że to mój koniec, na moje policzki wszedł wielki rumieniec, chłopak spojrzał w moje oczy tak jak ja w jego, zaczęłam się w nich gubić, w tej intensywnej zieleni.
- Więc coś się stało? - Przerwał ciszę.
- Nie, ja tylko szyłam, dla ciebie. Znaczy! Szyłam ciebie! Znaczy Szyłam dla siebie! - Kiedy udało mi się poprawnie skonstruować zdanie położyłam swoje dłonie na ustach, bo zdałam sobię sprawę co właśnie zrobiłam.
- Pokażesz? - Zapytał z uśmiechem.
- Lepiej nie! - Krzyknęłam przykrywając się jeszcze bardziej kocem.
- No ej. - Odparł chłopak, robiąc maślane oczka.
- Niech będzie. - Odpowiedziałam niechętnie, po czym wstałam zdejmując z siebie koc.
Czarny kot przez chwile przyglądał mi się z wielkim uśmiechem, a ja zaczynałam czuć na policzkach ciepło.
- Nie wiedziałem że jesteś moją fanką. - Zaśmiał się.
- Bo nie jestem! - Odparłam a moja twarz weszła na maksymalny poziom czerwieni.
- A szkoda. Byłabyś moją ulubioną. - Powiedział cicho.
- Kocie wszystko okej? Jesteś wyjątkowo cichy. - Zapytałam z troską.
- Mam... Pewien problem. Sercowy. - Powiedział zakłopotany.
- Możesz mi się wygadać.
- Powiedzmy że jest pewna dziewczyna. Jest w kimś zakochana, a konkretniej w wyidealizowanej wersji tej osoby. Myślisz że mogłaby pokochać tego prawdziwego? Czy może zawsze będzie kochać tylko ideał?
- Nikt nie jest idealny kocie. Każdy ma jakieś wady, mniejsze czy większe. - Zaczęłam, ale jedna rzecz nie dawała mi spokoju. - Kim...Kim jest ta dziewczyna?
- Chciałbym ci to powiedzieć, ale wiesz że wtedy poznałabyś moją tożsamość...
- Trudno. - Odparłam bezmyślnie.
- Marinette. - Powiedział chłopak patrząc mi w oczy. - Ufam ci bezgranicznie, ale nie chcę zawieść biedronki. - Odpowiedział posyłając mi smutny uśmiech.
- Rozumiem. - Odwzajemniłam gest.
- Zawsze można na ciebie liczyć. Dziękuję. Przepraszam za zawracanie ci głowy.
- Musisz już iść? - Zapytałam zasmucona.
- A nie chcesz żebym szedł? - Dopytał z tym swoim uśmiechem, który z każdym dniem wyglądał dla mnie coraz lepiej.
- Nie. - Odparłam cicho odwracając wzrok.
CZYTASZ
Marichat | Sztuka
Fanfiction- Wiesz, Marinette. - Zaczął. - Myślę że zawsze byłaś dla mnie kimś więcej niż tylko przyjaciółką, poprostu tak sobie wmawiałem, przez to że nie wiedziałem jak wyglądają takie relację, i bałem się że cię stracę. ( Chce tylko wspomnieć że mają po 16...