Ten z imieniem na cześć odkrywcy

1.2K 74 11
                                    

Theo:

Wszystko co się dzisiaj działo ewidentnie było przeciwko mnie. Najpierw do domu wbija Parker, potem sam siebie tu zamknął "za karę", musiałem z nim tańczyć, a teraz stoimy na dworzu i ten cały czas jest przy mnie.

-Co tam lalka? - usłyszałem tego irytującego człowieka za sobą. Nie odpowiedziałem. - Czemu się tak dąsasz? Przecież nic nie zrobiłem.

-Po chuj tu przyszedłeś? Nie możesz mi nawet tutaj dać spokoju?

-Nie miałem pojęcia, że tu jesteś. Myślałem, że siedzisz z rodziną.

-Ta, sranie w banie.

-Przyszedłem po moich przyjaciół, a tu się okazuje, że znajduję jeszcze jedną zgubę. Ale czy nasze spotkanie to czasem nie przeznaczenie?

-Przeznaczenie? - prychnąłem. - To moje jest jakieś słabe.

-Oj, bo będzie mnie smutno.

-Tak, tak. - odwróciłem się i zacząłem iść przed siebie.

-To gdzie idziemy? - zatrzymałem się.

-My nie idziemy, ja idę.

-No nie bądź taki.

-Będę, rób co chcesz ja nie zamierzam spędzać z tobą czasu. - ponownie ruszyłem przed siebie.

Pewnie zastanawiacie się o co chodzi w mojej relacji z Parker'em? Już tłumaczę. To nie jest tak, że go nie lubię, bo jest osobą bardzo mi bliską, ale tak się nasze losy potoczyły. Zwyczajny przypadek wpadki, czyli ledwo się znanie i pójście do łóżka. Oczywiście wielmożny Mike nie widział w tym problemu, ale ja tak. Przeleciał mnie rok temu i wtedy właśnie opuściłem miasto. Chociaż według wersji chłopaka to sam go prosiłem żeby się mną zajął. Głównie z tym miałem problem, że potraktował mnie jak osobę na jedną noc. To cud, że nie zmalowaliśmy dzieciaka. Wtedy dopiero byłby rozpierdziel.

Idąc usłyszałem za plecami jakieś szumy. Odwróciłem się, ale nic nie zauważyłem.

To pewnie wiatr

Szedłem dalej, ale tym razem usłyszałem kroki.

-Mike, to nie jest zabawne. - powiedziałem w przestrzeń. Na pewno ten idiota sobie ze mnie żartuje, albo chce przestraszyć abym później wpadł mu w ramiona. Odwróciłem się znowu w kierunku w którym chciałem iść, ale trafiłem na czyjeś ciało. Postać była wysoka,

-Zgubiłeś się mały? - ten głos nie należał do nikogo kogo znam. Skupiłem się na zapachu mężczyzny.

Alfa... kurwa wpadłem

-Nie jestem mały, ty jesteś jakimś wieżowcem.

-Oj nie wydaje mi się. Chodź, pójdziemy gdzieś na bok. - złapał mnie za ramię i zaczął gdzieś ciągnąć.

-Zostaw mnie ty pojebana Alfo!

-Pyskaty jesteś. Zajmiemy się tym.

-Zostaw go, nie słyszałeś co powiedział? - tym razem usłyszałem bardzo dobrze znany mi głos. To był pierwszy raz w życiu kiedy dziękowałem Bogu, że chłopak za mną poszedł.

-A ty co? Obrońca Omeg?

-Tak jakby, ale nie o mnie teraz tu mowa. Zostaw go w spokoju, albo pogadamy inaczej.

-Zapomnij.

-Jak wolisz. - Mike odepchnął mnie od tego zjebanego gości i rzucił się na niego. Przycisnął go do pnia dużego drzewa i złapał jego ręce za jego plecami. - Słuchaj mnie ty mały kurduplu. Jeszcze raz zobaczę jak się kręcisz wokół moich Omeg to obiecuję, że więcej nie zobaczysz słońca. Będziesz gnił pod ziemią, martwy. - Parker puścił go i podszedł do mnie łapiąc mnie za rękę i odciągając od miejsca zdarzenia. Byłem w lekkim szoku. Nigdy nie przypuszczałem, że chłopak może stanąć w mojej obronie.

In another time | DylmasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz