Rozdział 1 - Proszę państwa, konserwatysta się znalazł!

375 24 44
                                    

Kirk: Dżejmz rÓszaj dÓpę z kanapy, bo chcę usiąść a ty się rozjebałeś jak jakiś pieprzony bóg chuj wie czego

James: Jeszcze czego, muszę dokończyć to piwo co już jest ciepłe jak siki. Chyba, że ja o czymś nie wiem...? Bo wyszedłem na chwilę srać i pewnie ktoś tu coś dolał — mówi zaglądając do butelki

Kirk: Wiesz, Jamie, zawsze marzyłem, żeby potajemnie nalać ci do butli — kręci przecząco głową, czując, jak łzy śmiechu cisną mu się do oczu

James: Oł shit— mruknął zdezorientowany

Kirk: Nie mów tylko, że to wypiłeś... — Siada na drewnianych panelach, nie mogąc ustać na nogach z rozbawienia

James: No, połknąłem trochę... — rumieni się. — To kojarzy mi się ze spermą. Kurwa, co?

Kirk: *uśmiecha się w brudny sposób*

— Przeuroczo wyglądasz, kiedy się rumienisz. — Znów się uśmiecha, tym razem w przesłodzony sposób. — Swoją drogą, smakowało? — wybucha śmiechem.

James: Dopóki się nie zorientowałem, smakowało jak piwo. Chyba to znak, że jestem pieprzonym alkoholikiem — kręci mu się w głowie i chwiejąc się, rzuca butelkę za okno

Krzyk przechodnia na ulicy.

Gość obrywa w prawe ramię, czuje, jak zawartość zielonej butelki wylewa się prosto na niego, a w powietrzu roznosi się zapach uryny.

Kirk: Oj, Jamie... — siada na kanapie, obejmując blondyna ramieniem. — Sam sobie zgotowałeś ten los, ale jesteśmy w tym razem, ty, ja, Dave i reszta zespołu. — Przysuwa się niebezpiecznie blisko i, korzystając z nieuwagi Jamesa, całuje go w prawy policzek.

James: Mmm, ej — mruczy i próbuje odsunąć Kirka od siebie — co ty ro... Co ty robisz?

Kirk: Ja... Nic... — tym razem to Kirk się rumieni i odwraca głowę w drugą stronę.

James: Coś ostatnio zauważyłem, kiedy do nas dołączyłeś, że jesteś inny niż reszta. Wiesz... Może nie w złym sensie, ale coś tam... Czekaj, czy ty mnie adorujesz? Nie jestem babą. I na pewno nie jestem pedałem — mówi i wstaje, idzie po następne piwsko, tym razem w puszce i otwiera, pijąc łapczywie.

Kirk: J-ja... Ja tylko... Um... — nie może wydusić słowa, bowiem czuje się strasznie zawstydzony. Ma wrażenie, że jego policzki płoną od rumieńca. Patrzy smutno na Jamesa i kieruje się w stronę schodów, prowadzących na górną część niewielkiego domu.

James: Ej, Kirk, gdzie idziesz? Nie posiedzisz jeszcze ze mną? Czy powiedziałem coś nie tak? Kirk... — posmutniał i poszedł za gitarzystą.

Kirk: James... Nie mam siły na towarzystwo... — mówi i idzie w stronę swojej sypialni, czując pojedynczą łzę na lewym policzku.

James: Ech, no dobra. W takim razie... Do zobaczenia. I jeszcze coś... — zastanawia się, patrząc w oczy Kirka i widzi jego smutek. — Jeśli coś powiedziałem nie tak, bo mam świadomość, że chyba to przez to o pedałach, jeśli się nie mylę. Wiesz, ja zostałem tak wychowany, nie wiem co mam myśleć o ludziach o innej orientacji seksualnej... Dobra, idź już, nie zatrzymuję cię dłużej — mówi i wraca na kanapę, zamyślony kończy piwo.

Kirk siedzi przez chwilę, patrząc w jedną z czterech białych ścian, oklejonych różnymi plakatami. Nie wie co ma robić i przede wszystkim, co ma myśleć. Zabolały go słowa Jamesa, jednak w pełni rozumiał, że to kwestia wychowania. Nie mógł go za to obwiniać. Przez jego głowę przeszła nawet myśl, że przez to, że jest pijany, może nie będzie pamiętał całego zajścia, jednak Kirk z każdą chwilą coraz bardziej w to powątpiewał.

Dave wchodzi do domu lekko schlany i widzi Jamesa siedzącego na kanapie.

Dave: Yyy, James coś się stało?

James: Niestety... Weź, Dave, ja jestem potworem. Nie wiem co mam zrobić. Chyba Kirk się na mnie obraził, a ja siedzę i wciąż chleję, myśląc o tym co powiedziałem... Bo wiesz, on mnie pocałował w policzek. Nie ukrywam, to było... Dziwne uczucie, ale i nawet spodobało mi się. Tylko, że wiesz, że ja jestem konserwatywny? Ech. Wszystko się jebie — narzeka, depcząc pustą puszkę po piwie i spogląda na Dave'a.

Dave: Gdzie tam, nie jesteś potworem, po prostu jesteś pijany.

James: Niee, ja to wiem, ja taki jestem. Nie mogę normalnie pogadać z ludźmi, bo zaraz wychodzi moja ciemna strona. Naprawdę. To nie wina alkoholu — tłumaczy i lekko plącze mu się język

Dave: James, przecież jesteś bardzo dobrym człowiekiem, a teraz idź po Kirka i go ładnie przeproś — mówi opierając się o ścianę.

Kirk wciąż nie rusza się z miejsca, ale słyszy, że Dave wrócił do domu i gada z Jamesem. Chciał zejść się przywitać, ale czuł, że gdyby teraz James go zobaczył, Kirk chyba spłonąłby ze wstydu...

James: Nie, nie jestem dobry. Nigdy nie byłem — wzdycha padając na kanapę i czuje, że chyba będzie wyć.

Dave: O nie, nie, nie — podchodzi do kanapy — wstawaj i idź do niego.

James: Nie, przecież jak on mnie zobaczy to się rozpłacze. Zresztą, ja też...

Dave: To ja do niego pójdę — kieruje się tako jako w stronę schodów, ale coś mu nie wychodzi.

Wszedł na jeden schodek, ale się wyjebał.

Dave: To może jednak nie pójdę... — powiedział Dave, leżąc na podłodze.

James: Czemu ty zawsze chcesz mi pomóc? — pyta i dopiero słyszy, że Dave nagle zjebał się.

Dave: Bo cię lubię i ci pomagam.

Kirk słysząc huk na dole, podrywa się odruchowo i zbiega do połowy schodów, zatrzymując się na gwałt.

Kirk: O kurw... — urywa w pół słowa, patrząc na leżącego na ziemi Dave'a.

James: *do Dave'a* Wiesz, do czego ci się teraz przyznam? — mówi, leżąc i gapiąc się w sufit. — Myślę o śmierci. Ale nie tak filozoficznie, tylko bardziej... Normalnie. Po prostu, ostatnio jak się schlałem, miałem ochotę iść po sznur...

Dave: *widzi Kirka* O, hej Kirk.

Kirk: Cześć Dave...

Dave: *do Jamesa* Ajej... Nie czas na umieranie, James — mówi nadal z podłogi.

James: *wciąż do Dave'a* No, nie powiedział bym. Po tym co dzisiaj odjebałem Kirkowi, jest mi źle.

Dave: Masz teraz szansę go przeprosić i w ogóle.

James: Tylko, że jednocześnie wstydzę się przeprosić, a nawet boję — dodaje.

Dave: Aaa nie bój się przyjacielu drogi. Nie ma czego — Dave cudem wstaje z podłogi.

Kirk słysząc to, patrzy na Jamesa załzawionymi oczami.

Kirk: James! Błagam, nie...!

Zbiega ze schodów, potykając się o Rudzielca. Mimo wszystko biegnie dalej i rzuca się na blondyna, zamykając go w szczelnym uścisku.

Dave: Ała, kurwa...

Kirk nie odpowiada, nie zwracając uwagi na jęk bólu Rudego.

James: Kirk... — szepcze, mając już łzy w oczach, czuje że coś go ściska za serce — ja jestem skurwielem, wiem. Może powinienem coś zmienić, spojrzeć na to inaczej i nie powinienem wyskakiwać z takimi tekstami. Przep... — usiłuje wydusić to słowo — przepra... Przepraszam.

Dave: To ja wam nie przeszkadzam i ten no jestem z ciebie dumny — Dave idzie gdzieś tam daleko.

Kirk: *do Jamesa* Nie... James, nie przepraszaj... Nie masz za co... — przestał mówić. Bał się, że zaraz chlapnie coś nieodpowiedniego. Sądził, że wystarczająco zraził do siebie Jamesa

***

C.D.N...

𝕸𝖊𝖙𝖆𝖑𝖑𝖎𝖈𝖆 𝕽𝕻Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz