Dolina Dal cz. 2

664 46 40
                                    

~~~

~ Powiedziałem, że brakuje im wiary.
Mówią, szczęście będzie podróżować.
Odpowiadam, że właśnie po to mam nogi. ~

~~~

- A tak na poważnie- mruknął Kili, a wtedy wreszcie spojrzałam na niego, odwracając wzrok od tego co robił na mnie ze zbroją.- Powiedziałaś, że może nie wrócisz aż do bitwy.

Stąd ta zbroja. Ale tego już nie musiał dopowiadać.

- Więc nie myśl sobie, że jestem tak chorobliwie zazdrosny- dodał. W tym momencie poczułam, jak zaciska jakiś pas gdzieś w okolicy mojej talii. Całe szczęście nauczył się, że ze mnie jednak wciąż jest tylko człowiek i jak użyje całej siły to chyba niewiele ze mnie zostanie. Świadomość, że był wobec mnie tak delikatny, pomimo swojej popędliwości do używania siły gdzie się tylko da, dodała mi w duchu jakiegoś ciepła.

- Nie no wcale, skąd że znowu- zaśmiałam się. Od razu na usta szatyna znowu wkroczył jego charakterystyczny półuśmiech, ten, który w połączeniu z ciemnymi, wręcz błyszczącymi oczami jest jedną z jego najbardziej nieodłącznych cech. W ogóle nie miał on ani trochę powiązania z sytuacją z jednym jedynie wyjściem, w jakiej wszyscy co do jednego byliśmy. Był taką małą wizualną odskocznią od wszelkiego zła wokół. Dlatego tym bardziej ciężko mi było skończyć to, co właśnie trwało, a trwać miało już bardzo niewiele.

- Koniec- oznajmił, nie kryjąc dumy ze swojego dzieła. I musiałam przyznać, że naprawdę wyglądało ono nieźle. A raczej bardzo... porządnie. Ale w tym momencie koniec też był rozmów, które nie dotyczyły bitwy.

Gdybym tylko miała przed sobą lustro. Ciekawie byłoby sobie w tym zobaczyć. Ale chyba wystarczyły mi oczy Kiliego, które mam nadzieję, że zapamiętają to jak aparat.

Zbroja, nie powiem, była bardziej niż niesamowita. Niesamowite było, że w ogóle była prawdziwa. Właśnie miałam na sobie najprawdziwszą- przy tym ciężką jak diabli- krasnoludzką zbroję, która kiedyś była noszona przez krasnoludkę z krwi i kości. Była przynaniej na jednej wojnie, bo choć z daleka wydawała się nienaruszona, niezniszczalna, z bliska widać było niewielkie rysy na jej błyszczących, żelaznych częściach. Nie pytajcie, jak się poszczególne jej części nazywają, bo dobrze wiecie, jakim jestem wojownikiem. Może kiedyś się tego dowiem, jeśli będzie mi dane.

A teraz... jest moja. I muszę ją nosić nie tylko godnie, ale z godnym jej noszenia efektem. I lada chwila ten efekt miał nadejść, z tym, że coraz bardziej niepokoiło mnie to, jak chyba niekoniecznie nam się spieszy. A Kili do swojego rzucania okiem to tu to tam właściwie miał powody, bo zbroja pasowała niemal idelanie. Sama w sobie już była idealna. Zaczęłam się zastanawiać, czy on przypadkiem już dawno temu tego nie zaplanował. Znał się na tym, musiał wiedzieć, która będzie dla mnie najlepsza.

- I jak?- zapytał przyciszonym głosem, skończywszy dopinać na tak zwany ostatni guzik chyba wszystko co możliwe. Wyrwał mnie tym z niespokojnego zamyślenia, w którym to znowu głos wewnątrz mnie odezwał się, krzycząc, że jak się nie ruszę z miejsca, to ranek wstanie za niecały kwadrans.

- Jest... ciężka- zaśmiałam się na wpół rzeczywiście nerwowo. Nie kłamałam, że nie miałam pojęcia czy w ogóle będę potrafiła w tym chodzić, a co dopiero walczyć.

- Póki będziemy oddzielnie to chyba jedyny sposób, w jaki mogę cię chronić- szepnął, całując mnie w niewielki jeszcze odkryty kawałek szyi, zanim założył na moje ramiona wcześniej zdjętą kurtkę. Nie ważne czy chciałam czy nie, po ciele przeszły mi deszcze. Zmusiłam się, by nie zamknąć oczu oraz tym samym nie zapomnieć po co i dlaczego właściwie jeszcze tu jestem.

Hobbit, czyli tam... Ale czy z powrotem? || Kili cz. 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz