Ucieczka

584 48 26
                                    

~~~

~Treat people with kindness, you fookin loosah~

~~~



Zapadła dziwna cisza, póki Wielki Goblin znów się nie odezwał.

- Takie buty...- mruknął, skacząc wzrokiem to na mnie, to na Thorina.- Czyli masz już następcę tronu na wypadek, jeśli Blady Ork utnie ci tą wspaniałą główkę. Nieźle się przygotowałeś, Dębowa Tarczo.

Westchnęłam nerwowo, sama nie wiedząc, co powinnam zrobić i jak się wówczas czuć. Przecież to wcale nie było tak, jak mówił Goblin!

- Ale jeśli...- wielkie stworzenie kontynuowało swój monolog- Ale jeśli nie pozbędę się tych dwóch młodziaków, to Azog nie dostanie swojej Góry... A to nie skończyłoby się zbyt dobrze dla żadnego z nas.

Kątem oka widziałam, jak z daleka gobliny rzeczywiście taszczą te ich narzędzia tortur. Bo co innego wygląda jak kawał dechy ze szpikulcami i sznurkami na górze?

- Gdzie jesteś Gandalfie...- szepnęłam pod nosem, czując, jak strach chce powoli objąć kontrolę nad moim ciałem.

- Hmm...- zastanowił się Wielki Goblin, pochylając się nade mną. Mało co nie zwymiotowałam, widząc go tak blisko siebie.- Więc jednak trzeba będzie się ciebie jakoś pozbyć.

Skoro nasz czarodziej i tak nie raczył się narazie zjawiać, postanowiłam wziąć sprawy we własne ręce.

- Przestań gderać jak stara baba, tylko rób co masz robić- rzuciłam, ze wszystkich sił starając się opanować drżący oddech. Nie było to łatwe, bo z każdą chwilą byłam bardziej wściekła, niż przestraszona.

Wielki Goblin był wyraźnie zdziwiony na mój nagły przypływ pewności siebie.

- Do lochu z nią!- krzyknął, na co jego słudzy zaczęli szarpać mnie w jakimś bliżej nieokreślonym kierunku. Nawet nie powstrzymywali się od szarpania, popychania, czy ciągnięcia. Nikt nie mógł mi pomóc- wszystkich trzymały lepkie łapska goblinów. Wiedziałam, że jak zaraz nie zrobię czegoś na własną rękę, to naprawdę zgniję w goblińskim lochu. A tego nie chciałam.

"Gandalfie! Jeśli się zaraz nie pojawisz, to nie ręczę za siebie!"

Zostałam zaledwie wepchnięta na chyboczący się most, kiedy nagle usłyszałam dobrze mi znany szept.

- Skacz.

To nie był głos nikogo tu obecnego. Nikt go nawet nie usłyszał. Oprócz mnie.

- Raví?- zapytałam sama siebie, wypatrując dookoła karej klaczy. Ale nic nie zobaczyłam.

- Skacz- usłyszałam znowu ten sam kobiecy głos.

Skorzystałam z chwili nieuwagi chmary goblinów, która mnie otaczała. Wyszarpałam się z ich uścisku i odbiłam się od ledwo trzymających się desek mostu. Rzuciłam się prosto na spotkanie z ciemnością, jaka czekała na mnie na dole. W jednej chwili krzyki goblinów i ci władcy oraz przede wszystkim krasnoludów zmieszały się ze sobą.

To nie tak, że się nie bałam. Byłam przerażona. Skoczyłam pod wpływem impulsu. Oddech zamarł mi gdzieś w płucach, a serce biło jak szalone. Dlatego też przez ten ułamek sekundy, kiedy jeszcze nie zaczęłam spadać w pochłaniającą mnie ciemność, starałam się jak najszybciej dostrzec krasnoludów. Dostrzec Kiliego. Jeśli miał to być mój koniec, chciałam zwyczajnie go zobaczyć. Ale jeżeli Raví kazała mi skoczyć, bo wiedziała, że nic mi nie będzie- czułam potrzebę, by mu to przekazać. Dam znać, że wszystko jest w porządku. I choć nie mogłam mu tego powiedzieć, po moim spojrzeniu dowiedział się, że wiem, co robię.

Hobbit, czyli tam... Ale czy z powrotem? || Kili cz. 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz