"Kili jest chory"

626 49 25
                                    

~~~

„Hey, hey, hey

Oh, why did you have to walk out of my life

Hey, hey, hey

Oh, even though it's over you should stay tonight

Hey, hey, hey

If tomorrow you won't be mine
Won't you give it to me one last time
Oh, baby let me love you, goodbye...”

~~~

To, że obudziłam się grubo po wschodzie słońca doskonale dowodzi, jak byłam tym wszystkim przemęczona. Nie pozostawało jednak nic, poza wstaniem ze skrzypiącego łóżka, by po chwili udać się na śniadanie. Przynajmniej cieplej na sercu się człowiekowi zrobiło, że nie musiałam paradować w śmierdzących, postrzępionych ubraniach. Jadło u Rządcy też nie było najgorsze i- przede wszystkim- pozwoliło najeść się do syta przed następnymi, ciężkimi dniami, a tym oczywiście nie pogardzi zmordowany wędrowiec. Z resztą władca Esgaroth przecież nie chciał otruć kogoś, kto obiecał mu góry złota.

Ale zanim wyszłam z pokoju w oczy rzuciło mi się coś, czego wczoraj nie zauważyłam.

- Czyli moje ochraniacze to już taki antyk, że się nie nadają do walki ze smokiem?- zapytałam sama siebie, podchodząc do słomianego manekina, na którym wisiała srebrna kolczuga, solidne, metalowe ochraniacze na ramiona i skórzany płaszcz z kapturem. Do tego jakieś mniejsze, wyprofilowane kawałki metalu, zapewne nakolanniki, których jeszcze nie rozpracowałam. Jak widać, moja "zbroja" nie była tak spektakularna, jak te krasnoludów. Po pierwsze, na pewno by nie pasowała, po drugie byłaby zbyt ciężka.

Do mojego stroju złożonego z płóciennej sukni w granatowym kolorze, skórzanej kamizelki i ochraniaczy dołożyłam połyskującą kolczugę i ciemnobrązowy pas, w który zatknięty był miecz. Pierwszy raz miałam na sobie prawdziwą zbroję, a raczej zaledwie jej maleńki zaczątek. To tylko uświadomiło mi z jak wielkim niebezpieczeństwem będziemy mieć do czynienia.

Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że może zdarzyć się tak, iż zostanę w Esgaroth, by ratować Kiliego. I byłam na to w pełni przygotowana. Ale równie dobrze mogło się okazać, że Thorin koniecznie będzie chciał mnie ze sobą zabrać lub stanie się cokolwiek innego, co zaprowadzi mnie prosto pod sam Erebor. W Śródziemiu wszystko jest możliwe. Dlatego w tym wypadku stwierdziłam, że lepiej być ubezpieczonym i wskoczyć w te wszystkie graty.

Zarzuciłam na plecy czarny, skórzany płaszcz, który w tym momencie okazał się być naprawdę ciężki. Ciężki i strasznie długi. Zapięłam złotą klamrę, jaka trzymała płaszcz na miejscu. Był trochę przyduży, ale na pewno bardzo ciepły.

"Szkoda, że tym razem nie ma kto mi zrobić perfekcyjnego, krasnoludzkiego warkocza..."- westchnęłam w myślach, spoglądając na swoje rozczochrane, lekko falowane i przede wszystkim brudne włosy. Nie zostało mi nic, prócz związać je czymkolwiek w byle jaki kucyk.

- No, teraz to dopiero z nas prawdziwi wojownicy- zażartował Bilbo, kiedy spotkaliśmy się wszyscy u wyjścia z Ratusza. Hobbit wyglądał dość komicznie w tym dziwacznym hełmie, w jaki go przyodziano i zdawało się, że doskonale o tym wie.

Cały budynek wrzał od podniecenia nieprzerwanie, aż do przedpołudnia. Wtedy to, obsłużeni i jak najlepiej przygotowani do opuszczenia Miasta na Jeziorze, wyszliśmy na zewnątrz. Tam okazało się, że nie tylko po Ratuszu kręci się wiele osób, a również zwykli mieszkańcy tłoczą się, by jeszcze raz rzucić okiem na grupę szlachetnych krasnoludów z Ereboru, którzy to obiecali przynieść im szczęście i dostatek. Śnieg już nie padał, ale powietrze wciąż pozostawało mroźne, a to dlatego, że sroga zima zbliżała się dziwnie szybciej, niż powinna. Chmury jednak rozstąpiły się chwilowo, uwalniając błękitne niebo. Może pogoda postanowiła nam poprawić humor?

Hobbit, czyli tam... Ale czy z powrotem? || Kili cz. 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz