— Przyszłam najszybciej jak mogłam! — Oznajmiła Kaśka, rozsiadając się wygodnie na białym krześle.
Odłożyła czarną torebkę na podłogę i z ulgą odetchnęła. Wyglądała jakby przez całą drogę z domu do kawiarni bardzo szybko biegła. Jej policzki były czerwone, czoło spocone, a oddech wyraźnie przyspieszony:
— Dlaczego tak sapiesz? — zapytała ciekawska Ida.
— Jak ci powiem, to mi nie uwierzysz!
Brunetka odłożyła filiżankę z czarną kawą na podstawkę i skupiła się na brązowych oczach koleżanki, które strasznie rozbiegane, patrzyły na wszystko dookoła:
— Przekonajmy się.
— Wyszłam z domu jak zwykle. Autobus miałam mieć za piętnaście dziesiąta, więc spokojnie zeszłam ze schodów, wyszłam na osiedle i szłam na przystanek. Była może za dziesięć, gdy byłam obok tego sklepu "blaszaka", trzy bloki za moim i akurat wtedy na przystanek podjechał autobus. Zaczęłam biec, rozpędziłam się tak, że jakby na chodniku stał fotoradar, to jebnąłby mi fotkę, ale facet mnie nie zauważył i odjechał, stwierdziłam więc, że skoro następny będzie za osiem minut, to pójdę na przystanek na osiedlu Powstańców, ten kilka bloków wcześniej. Cofnęłam się, przeszłam przez ulicę, bo przecież ten drugi autobus jeździ na około, przez centrum i wychodząc zza rogu, znów zobaczyłam podjeżdżający autobus. Rozpędziłam się, zaczęłam machać rękoma, jak debil, ale facet mnie nie zauważył i sobie pojechał. W końcu się wkurwiłam i przyszłam tu piechotą, dlatego się spóźniłam. — Uśmiechnęła się ironicznie.
— Gdyby tę historię opowiedział mi ktoś inny, to na pewno bym mu nie uwierzyła. Masz dziś wyjątkowego skurwiałego pecha.
— Kto ma pecha, ten ma pecha! - pokiwała palcem. — Dziś na zmianie jesteś z najlepszym i najbardziej przyjaznym składem, z panią Marzenką i Sylwią.
Gdy ta informacja doszła do uszu Idy, omal nie spadła z krzesła. Obie wymienione panie były tym typem człowieka, z którym nikt nie chciałby się bliżej poznać. Pacjenci na sam wydźwięk tych imion wywracali oczami i wyciągali noże do masła z szuflad umieszczonych w szafkach przy łóżkach. Ktoś mógłby zapytać, czy to aby nie przesada? Przecież nie ma aż tak denerwujących ludzi! Gdyby ten ktoś odwalił choć jeden dyżur z tymi kobietami, to nie zadawałby takich głupich pytań.
— Naprawdę? Nie żartujesz teraz? — Ida zmarszczyła brwi z nadzieją na to, że Kaśka ją po prostu wkręca.
— Nie. Jakbyś spojrzała wczoraj na grafik, to na pewno byś to wiedziała!
Ida liczyła na, chociaż krztę współczucia ze strony dobrej koleżanki, bo osiem godzin na jednym oddziale z tymi babami, to jak pogrzeb dla dobrego lekarza.
Wzmianka o tych okropnych, starych babach, z którymi nie dało się pracować, nie była zwykłym dopełnieniem wątku. Pani Marzena i Pani Sylwia to dwie, najbardziej znienawidzone pielęgniarki w całym szpitalu. Zmiana z nimi była piekłem.
Dosłownie.
Dwie zarozumiałe kobiety po sześćdziesiątce uważały, że są we wszystkim najlepsze, a powodem tego mogły być przepracowane lata i doświadczenie. Ida wielokrotnie wchodziła z nimi w konflikty, które najczęściej dotyczyły buszowania w dokumentach w gabinecie chirurga albo nawet zabierania się za szycie pacjenta bez uprawnień do tego potrzebnych. Po prostu któregoś dnia Ida wróciła z toalety i przechodząc korytarzem obok gabinetu zabiegowego, którego drzwi zawsze były szeroko otwarte, tym razem były zamknięte. Odruchowo więc chciała je znów otworzyć, a zastała tam Panią Marzenę, która zaczynała robić znieczulenie pijanemu pacjentowi. Nie byłoby w tym nic dziwnego, przecież pielęgniarki mogą wykonywać zastrzyki znieczulające, tylko że pani zdążyła już naszykować sobie cały sprzęt medyczny, potrzebny do szycia, nie mówiąc Idzie o tym, że taki zabieg ma zostać wykonany. Emocje były wtedy nie do opisania, a złość Idy, wybuchła jak nigdy. No i od tego się zaczęło. Ida natychmiast zgłosiła sytuację do ordynatora, bo przecież nie mogła tego tak zostawić. Pani Marzena zaczęła wybraniać się tym, że wykonywała tylko zastrzyk i miała poinformować o tym Idę, ale ta weszła wcześniej, no i dzięki temu kłamstewku sprawa rozeszła się po kościach. Druga sytuacja, która skutecznie zniechęciła ją do tych kobiet, to sprawa ustawiania pod siebie wszystkich na oddziałach. Pani Sylwia, ta nieco grubsza i wyższa blondynka, o ciemnych oczach była oddziałową, czyli taką szefową pielęgniarek na danym oddziale, a dzięki temu tytułowi bardzo często rozkazywała wszystkim tym, którzy nie mieli odwagi się jej sprzeciwić. Szacunek, którym powinna darzyć wszystkich, miała tylko do niektórych lekarzy, zazwyczaj tych, którzy nią pomiatali, wyglądali groźnie i byli niemili, a reszta była pod jej całkowitym wpływem.
Ida sama w sobie nie była jakoś specjalnie uległa. Jeśli miała się z nimi pokłócić, to robiła to, a potem zamykała się w gabinecie chirurgicznym i zatapiała wzrok w książkach, które musiała przestudiować w ramach tych cholernych, nielegalnych studio-praktyk. Najgorzej miały chyba inne pielęgniarki, które dzieliły z nimi pokój i musiały pić kawę w ich obecności. O, zgrozo! Ile złości i bólu potrafiły wzbudzić w ludziach dwie, stare baby. Kto by pomyślał?
CZYTASZ
𝙎𝙖𝙜𝙞𝙩𝙩𝙖𝙧𝙞𝙪𝙨
RomanceGardel jest przestępcą, Ida młodą chirurg. Ona nie wiąże z nim przyszłości, zwłaszcza, że oboje mają za sobą traumatyczne doświadczenia. Los jednak krzyżuje ich drogi. Zakochany kryminalista stara się zdobyć serce tolerancyjnej Idy, która unika męż...