Rozdział 8

325 16 11
                                    


Tego poranka pamięć Gardy ponownie zawiodła, i choć nie było to tak straszne, jak nieumalowana Dagmara z samego rana, to jednak w niektórych sytuacjach mogło nieco przytłaczać. Mężczyzna nie dziwił się temu, że miał tak potężną dziurę w pamięci, skoro wlał w siebie taką ilość wódki i wypalił taką ilość jointów, że ledwo stał na nogach. Alkoholowy armagedon zniszczył mu głowę. Z jego i tak już słabych wspominek wymazany został konkretny fragment imprezy, aż do tego poranka, gdy otwierał zalepione oczy, zrzucając z siebie swój ukochany, szary koc. Nie przebrał się. Spał w brudnych, śmierdzących ubraniach. Jak to możliwe? W pękającej głowie pojawiło się jedno, jedyne pytanie:
W jaki sposób ja tutaj dotarłem?
Ostatni moment, który pamiętał to ten, gdy kończył, któregoś z kolei drinka. Potem już tylko ciemność, bo tu film się urwał. Nie wiedział o wszystkim, co wydarzyło się po imprezie, choć za chwilę mieli mu to przypomnieć.

Podniósł zapocone cielsko i przysiadł, analizując sytuację. Cholera, takie imprezy nie zdarzały się mu zbyt często. Zazwyczaj był w stanie jeszcze prowadzić, a i dojechać do domu bez obijania auta o krawężniki, a wtedy? Wtedy chyba coś mu dosypano.

Podszedł do blatu wysepki i otwierał wszystko po kolei, aby tylko znaleźć coś do picia.
Gdzieś tu była ostatnia woda.
Grzebał w rzędzie szuflad, wyrzucał z nich wszystkie pierdoły, łyżki i otwieracze, choć było to zupełnie bezcelowe, aż w końcu z ostatniej wyjął zaginioną butelkę. Kac przecież nie wybierał. Okropne pragnienie zasysało ślinę z jamy ustnej, a suchość zaczynała drapać w gardło. Woda była mu wtedy jak najcenniejszy skarb, który ratował życie. Łyk po łyku, aż zniknęła cała zawartość. Gdy próbował coś sobie przypomnieć, choć jeden, najmniej ważny fragment, po białych, marmurowych schodach ktoś zszedł. Kątem oka widząc ruch, Garda oderwał się od butelki i dostrzegł zaspanego Bączka, który tak, jak i kolega, poczuł potworną suchość w ustach:

- Siema - powiedział cicho, drapiąc się po głowie. Maszerował dumnie w świątecznych gaciach z Mikołajem i długiej, rockowej koszulce Gardy, która przy jego nieco mniejszej posturze, wyglądała jak dziewczęca sukienka:

- O, a co ty tu robisz? Co ja tu robię?

Bączek pokręcił głową, próbując się dobudzić:

- A ja? Co ja tutaj robię? - Zapytał łysego.

- Jak my wróciliśmy do domu? - Garda podał przyjacielowi szklankę, by ten poczęstował się pozostałą wodą, czyli kranówką.

Zadawanie pytań przerwała rudowłosa, szczupła Afrodyta, która powolnym krokiem schodziła z góry do salonu. Ubrana w czarną, cekinową mini i cielistą, jedwabną bluzeczkę na ramiączkach nieco marzła, gdy przez dziurawą szybę i przyłożoną do niej tekturę, wpływało do środka zimne, jesienne powietrze. Na bladej skórze pojawiła się gęsia skórka, a różowe, pełne usta momentalnie zmieniły kolor na jasno-różowy:

- Gdzieś około czwartej nad ranem zadzwoniła do mnie ta twoja laska. Powiedziała, żebym wziął kogoś trzeźwego i przyjechał do ciebie, bo musi wracać, a trzeba pilnować drzwi. Nawet całkiem ładna. Fajna taka... - Wzruszył głową zadowolony.

- Jakich drzwi, kurwa? Jaka laska? - Garda zmarszczył brwi, próbując skojarzyć fakty. Na nic mu było myślenie, jeśli nie otworzył jeszcze nawet oczu.

- No, ta Iga?

- Jaka kurwa Iga?

- No, ta twoja.

- Ida?! - Nagle Gardel rozchylił zalepione powieki. Był bliski zawału serca, gdy usłyszał, że w tym domu, w nocy mogła być ona.

- Ta, Ida.

𝙎𝙖𝙜𝙞𝙩𝙩𝙖𝙧𝙞𝙪𝙨Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz