Rozdział 1

790 41 22
                                    

   Polska gangsterka rozkwitła w roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym dziewiątym, a upadła w połowie roku dwutysięcznego. To wtedy ujęty został największy gang działający na terenie całego kraju – słynny Gang Pruszkowski. Wydawałoby się, że zorganizowana przestępczość, została zminimalizowana, a ataki na tak dużą skalę nigdy się nie powtórzą, bo kto zechciałby podzielić los zastrzelonych przywódców? Chyba tylko odważni głupcy rwali się na pewną śmierć dla kilkuset tysięcy złotych, których nie zdążyliby nawet wydać.

Polska policja potrafiła już poradzić sobie z groźnymi przestępcami. To nie były te same lata, co za komuny. To już nie była bezradna, bojaźliwa milicja, która spieprzała na sam dźwięk wystrzelonego w ich stronę naboju.
Po ujęciu najgroźniejszych gangsterów ich wiedza i taktyka diametralnie zmieniła się na lepsze. Pojawił się lepszy sprzęt, szkolenia, namierzanie, podsłuchy, siła bojowa i chęć do walki o dobro bezbronnych obywateli. Po zmianach nastąpiły lepsze czasy, ale nie zapominajmy, że nadal istniała k o r u p c j a.

Po skazaniu ostatniego z gangsterów, którzy pozostali na wolności, Polacy odetchnęli z ulgą, a drobni bandyci znów założyli kominiarki.

Nie ma wilków – hieny wychodzą na żer.

Do tamtych czasów, innych bandytów nie było, bo bali się o własne życie. Jeśli jakiś teren; miasto lub wieś, należał do danego przywódcy, nikt inny nie mógł tam rabować, bo groziło mu co najmniej bardzo brutalne pobicie. Nie jeden skończył zakopany albo wrzucony do rzeki i choć wszyscy wiedzieli, to niewielu z nich udało się odnaleźć. Te brutalne czasy były najgorszymi, w jakich przyszło żyć obywatelom. Wymuszanie kosmicznych haraczy za ochronę, której tak naprawdę nie potrzebowali i de facto, nawet po zapłacie nie mieli, to tylko wierzchołek góry lodowej. Seks, narkotyki, handel ludźmi, haracze, pobicia, przemyt i morderstwa – to większość postawionych zarzutów, choć istniały podejrzenia, że było ich dwa razy tyle. Nikt się o to nie upominał, bo bandyci nie żyli, a ci, którzy żyli, siedzieli za kratami. Kiedy wszyscy zdążyli już zapomnieć i przyzwyczaić się do wolności, koło Polskiej gangsterki znów zaczęło się kręcić, i choć wiadomo było, że sprawa staje się poważna, wszyscy to bagatelizowali.

— Masz go? — zapytał wysoki, tęgi brunet, kręcąc się na kanapie.

— Prawie. Tępy chuj schował się w czerwonej strefie.

Obaj panowie byli bardzo skupieni na ekranie ogromnego telewizora, który dudnił wprawiajac ściany domu w drgania. Gra w tę strzelankę była tak ekscytująca, że nie mogli usiedzieć w miejscu. Kręcili się, przechylali, przepychali, ale ani razu nie oderwali wzroku od płaskiego ekranu.
Dźwięk wystrzeliwanych naboi z M16 przypominał im trochę ich własną grę, w którą grywali przynajmniej raz do roku. Gra w zabijanie na prawdę.

Jakub Gardel vel "Garda" może i nie był jednym z najbardziej znanych gangsterów w Polsce, bo takiego tytułu prawdziwy bandyta by nie chciał, a powodem tego było to, że szybki rozgłos oznaczał szybsze schwytanie, ale na pewno jednym z brutalniejszych, którzy napadali od roku dwa tysiące czternastego. Charakterystyczny, choć typowy wygląd dla ludzi jego pokroju, dał mu rozpoznawalność wśród bandytów i pewien urok, który przyciągał seksowne kobiety. Idealnie łysa glaca, wzrost, mięśnie i kruczo garbaty nos, to wręcz znak rozpoznawczy typowego bandyty z tego zakątka kraju, w tym również i jego. Gardel korzystał z dobrodziejstw tejże niechlubnej "sławy". Zaciągał do łóżek niewierne kobiety, zachęcał do tego te samotne i podejmował się nowych, biznesowych współpracy, które przynosiły jeszcze większe zyski, ale miało to też swoje minusy. Musiał spodziewać się tego, że stanie w końcu na czyimś celowniku:

— Gdzie Boldi? — zapytał Garda, wstając z kanapy.

"Bączek" odłożył pada na ciemny, drewniany stolik i spojrzał na kolegę, który ruszył się tylko po dolewkę piwa:

𝙎𝙖𝙜𝙞𝙩𝙩𝙖𝙧𝙞𝙪𝙨Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz