Wendeline Auntley zajęła miejsce w środkowym rzędzie, ignorując zszokowane spojrzenia młodych mężczyzn rozmawiających na tematy przypuszczalnie tak trywialne, jak choćby tegoroczna grupa kandydatek na brytyjskich salonach. Znała młodzików zbyt dobrze - przybywali na spotkania handlowe i polityczne. Puszący się od zdecydowanego nadmiaru męskości i wybujałego ego, najczęściej nie mieli nawet odwagi odezwać się podczas obrad.
Na dworach nazywali ją "mężczyzną w gorsecie", "kobietą, która prędzej odzieje się w spodnie, niż wyjdzie za mąż" i "beznadziejnym przypadkiem, za który jej matka powinna się wstydzić". Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, wertując w głowie kolejne słowa krytyki padające z ust podstarzałych dam, które jedynie dzięki takim plotkom mogły wystarczająco docenić własną, dość lichą, pozycję w hierarchii angielskiej arystokracji.
- Przepraszam. - Z zamyślenia wyrwał ją głos wysokiego bruneta stojącego obok.
Uniosła głowę z zainteresowaniem, na co mężczyzna wskazał palcem dalsze siedzenia w rzędzie, niemo prosząc o przepuszczenie dalej. Zdziwiona kobieta ustąpiła miejsca. Bez słowa przeszedł, kierując się w stronę lorda Chaplina. Wendy z niedowierzaniem pokręciła głową. Brak taktu z jednej strony przyniósł jej satysfakcję, w końcu chciała być traktowana jak każdy inny członek rady handlowej. Z drugiej zaś był to nadal gest niekulturalny, a swoboda, z jaką ów gość się zachowywał, wprawiła ją w niemałą konsternację.
Joseph Bridgeman minął damę, starając się ukryć szok wymalowany na jego twarzy obecny nie tylko ze względu na spotkanie kobiety na obradach. Cała sytuacja była dla niego nowa. Przybył do Anglii zaledwie kilka godzin wcześniej, w głowie mając tylko jedno powszechnie znane tutaj nazwisko. Poznał lorda Chaplina podczas jednej z upojnych paryskich nocy przy kieliszku dobrego wina. Brytyjski polityk i mówca zaprosił go wówczas na jedno ze spotkań handlowych, zapewniając przy pomocy zamaszystych ruchów i lekko rozchwianego głosu, że będzie tu niezwykle mile widziany.
Josh mijał kolejnych lordów, zastanawiając się, czy znajomy ma prawo go rozpoznać. Szczerze wątpił, pamiętając jego stan podczas tej samej nocy, gdy odprowadzał go do pokoju hotelowego - nietrzeźwego i spłukanego co do grosza, trochę z powodu liczby wypitych drinków, trochę przez kręcących się w nocnych godzinach francuskich kieszonkowców.
- John! - lord z uśmiechem podążył w jego stronę.
- Witam, lordzie Chaplin - odparł chłopak, kiwając głową.
- Panowie, pozwólcie, iż przedstawię wam lorda Johna Townmana...
- Josepha Bridgemana.
- Wybacz, mój drogi. Nie mam pamięci do nazwisk - bogacz pokręcił głową, po czym wyciągnął ramię w stronę reszty zebranych - przedstawiam panu moich towarzyszy, pana Andre Fouqueta i lorda Olivera Armstronga.
Brunet omiótł wzrokiem twarze mężczyzn. Pierwszy z nich, obdarzony francuskim nazwiskiem i bujnym zarostem, uśmiechnął się pogodnie. Zmierzwione jasne włosy drugiego wskazywały na pośpiech, z jakim zmierzał na spotkanie. Obaj byli równie młodzi co Joseph i nie mieli na dłoniach złocistych obrączek. Z zadowoleniem przyjął ten fakt, uznając, że dzięki temu nie będzie odstawał w dziwności od osobliwego towarzystwa.
- Widzę, że poznał już pan naszą żyletę - mruknął z uśmieszkiem Armstrong, wskazując na Wendy podejrzliwie zerkającą na Josha. Jeśli lord miał być szczery, zapomniał o nietypowym spotkaniu sprzed kilku minut.
- Kim jest ta dama? - zapytał, mniej z czystej ciekawości, bardziej dla zaspokojenia zapału kompanów widocznie przygotowanych do odpowiedzi.
- Wendeline Auntley - odpowiedział szybko Fouquet, zaciągając z francuskim akcentem - przedstawicielka okręgu Alksham w sprawach handlowych. Poważna posada jak na osobę w jej... sytuacji.
- Lepiej z nią nie dyskutuj - dodał Oliver i zbliżył się kilka kroków - niech nie zwiedzie cię ta anielska buźka.
Po dzwonie oznaczającym rychłe rozpoczęcie obrad, mężczyźni zajęli obite ciemnym suknem krzesła. Josh odłożył kapelusz na półkę przed nogami i ponownie odwrócił się w stronę Wendy, która obdarzyła go krótkim twardym spojrzeniem i spuściła głowę.
Miał teraz czas, by dokładnie jej się przyjrzeć. Myśląc o kobiecie biorącej udział w przetargach na skalę krajową, wyobrażał sobie damę o krępej budowie i dojrzałym wieku. Jednak lady Auntley miała filigranową figurę zdającą topić się w szerokiej spódnicy, którą co jakiś czas nerwowo przygładzała dłońmi. Na oko mogła liczyć sobie zaledwie osiemnaście lat. Jej twarz, pokryta skromnym makijażem, co chwila chowała się pod niesfornymi kosmkami kasztanowych loków, zaplątanych w szybko ukręconym koku, a gorset drżał pod nerwowym oddechem.
Wendy ponownie przejrzała notatki i odgarnęła przylegające do twarzy włosy. Od dzisiejszej wypowiedzi zależał największy jak dotąd realizowany przez nią kontrakt brytyjsko-azjatycki, dlatego dobrze przygotowała przemowę. Mężczyźni na sali często nie mieli ikry, by przerwać jej wypowiedź, ale w głębi duszy wiedziała, że dzisiejszy kult męskości może obrócić jej plan w wióry, jeśli tylko któryś z obecnych lordów postanowi wstać podczas prezentacji.
- Witam wszystkich tu zebranych - ogłosił lord Chaplin, wstępując na mównicę przewodniczącego obrad z przodu sali.
Był to człowiek z niemałą nadwagą i bujnym wąsem, który, jako jeden z niewielu, popierał propozycje Wendy w większości kwestii. Teoretycznie sam wprowadził ja do rady, zauważając wielki potencjał w młodej arystokratce. Kobieta traktowała go jak dobrego przyjaciela, można by powiedzieć, że wręcz członka rodziny.
- Drodzy panowie i damy - w tym momencie zerknął na nią i uśmiechnął się, na co ona odwzajemniła gest - zebraliśmy się tutaj, by omówić umowy transportu międzykontynentalnego, przedstawione przez lady Auntley.
Joseph obserwował, jak dziewczyna wstała i odetchnęła głęboko.
- Dobry wieczór. Od roku zasiadam na stanowisku przedstawiciela spraw handlowych okręgu Alksham. Po raz pierwszy od tego czasu natrafiła się okazja do zawarcia traktatu z afganistańskim producentem opium. Zmniejszyłoby to handel na europejskim czarnym rynku, a nasza gospodarka weszłaby na wyższy...
Brunet założył nogę na nogę, strącając przy tym cylinder na ziemię przed stołkiem. Intuicyjnie wstał, by podnieść nakrycie głowy, a dopiero kiedy wyprostował się, zauważył, że oczy wszystkich zebranych skupiły się na nim. Przejechał wzrokiem po podekscytowanych twarzach lordów i lekko zdziwionej minie Chaplina, finalnie zatrzymując się na gładkiej cerze Wendy, która zmieniła swój kolor z bladej na purpurową. Po chwili uprzytomnił sobie, co zrobił i rzucił przepraszające spojrzenie w kierunku arystokratki. Zanim zdążył usiąść, przewodniczący skinął głową i odparł:
- Lordzie Bridgeman, oddajemy panu głos.
Chłopak zamarł, nie wiedząc dokładnie, co odpowiedzieć.
- Tak, gospodarka weszłaby... Weszłaby na wyższy poziom... - starał się brzmieć jak najpewniej, ale i tak każde słowo drżało - Lecz należy tutaj... Zauważyć, iż dopiero co zakończyliśmy wojnę z Afganistanem...
- Wojna zakończyła się prawie dwie dekady temu... - dziewczyna próbowała odbić piłeczkę, ale w tle słyszała coraz to głośniejsze pomruki sąsiadów.
- Jednak Wielka Gra jest dalej w toku - bąknął.
W tym momencie lordowie poderwali się z miejsc i poczęli krzyczeć i wymachiwać kapeluszami w stronę Wendeline, która mimowolnie się skuliła. Joseph stał bezradnie naprzeciwko niej, patrząc w wielkie szare oczy, zalewane łzami, które dziewczyna starała się jak najdłużej powstrzymać. Tak bardzo nie chciał jej ranić, a jego kolejne komentarze spowodowane były jakimiś głęboko ukrytymi pokładami egoizmu, który teraz zmuszał go do mówienia.
- Traktat nie ma żadnych luk. Pola maku znajdowały się poza terenami objętymi walką... - Jej głos całkowicie załamał się.
- Wiedziałem, że kobiecie nie należy ufać! - przekrzyczał ją starszy arystokrata.
Chłopak ponownie spojrzał na jej twarz, na co ona posłała mu mordercze spojrzenie i ruszyła do wyjścia.
CZYTASZ
Pocałunek Ognia
Historical Fiction• I CZĘŚĆ SAGI PŁOMIENI• Gdy lady Wendeline Auntley rozpoczyna naukę na jednej z prestiżowych uczelni w Wielkiej Brytanii, mając u boku ukochanego i marzenia, kiełkujące w niej od najmłodszych lat, wydaje się, że nic nie może zamącić przynajmniej po...