20 • Parę pensów na konia

28 1 0
                                    

- To już dzisiaj! - krzyknęła Cornelia, niemal skacząc na Wendeline, trwającą wciąż w półśnie.

Wendy nie rozumiała, jak towarzyszka może zachowywać tak dobry humor w swojej obecnej sytuacji. Starała się cieszyć jej szczęściem, jednak jej głowę wciąż zaprzątały inne, całkowicie niepotrzebnie tam kulące się sprawy.

- Cornelio - odparła zaspana dziewczyna, kiedy przyjaciółka odsłoniła zasłony w oknach i przeciągnęła się na tle nieba, które dzięki wschodzącemu słońcu nabrało pięknej jaskrawej barwy - jest jeszcze wcześnie... Nie mogłybyśmy...

- Nie - przerwała jej współlokatorka, siadając do toaletki - dziś ostatni raz będziesz spędzać ze mną czas, więc będziesz go spędzać tyle, ile twoje chude nóżki ci pozwolą - odkryła drewniane pudełeczka z maściami i zanurzyła w nich palce - proponuję spacer do kawiarenki, później może wypożyczę coś z biblioteki... Na twoje nazwisko - dodała po chwili, otwierając puder i pokrywając nim czubek nosa.

Wendy prychnęła i opadła z powrotem na poduszki, lecz po jej twarzy przemknął cień uśmiechu.

Joseph położył kwiat na trawniku przed skromną granitową płytką z imieniem matki. Wpatrywał się tak przez chwilę. Z transu wyrwała go dopiero opierająca się ciężko o jego ramię ręka Edith.

- Paniczu - mruknęła cicho - robi się chłodno.

- Idź, Edith - szepnął chłopak - zaraz do was dołączę.

- Noelle chciała paniczowi coś przekazać, ale nie zdążyła wrócić z miasta przed pogrzebem.

- Noelle?

- Pokojówka matki.

Joseph powoli pokiwał głową i ruszył w stronę domostwa, powłócząc nogami. W duchu dziękował starszej opiekunce za otaczającą go od rana ciszę. Edith zadbała, by od rana w dworze panowała niezwykła jak na francuskie standardy atmosfera.

Wszedł niepewnie do domu, który wydawał mu się teraz skorupą pozbawioną wnętrza. Edith zniknęła za progiem kuchni i po chwili wyłoniła się stamtąd załzawiona pokojówka, którą rzeczywiście Joseph mijał co jakiś czas na korytarzu przy sypialni matki.

- Paniczu - zaczęła niepewnie - panicza matka rozkazała, by zachować to w tajemnicy, lecz ja już dłużej tego znieść nie mogę - ujęła twarz w dłonie i załkała, a mężczyzna tylko skinął głową, by mówiła dalej - milady czytała i chowała niektóre panicza listy do szuflad szafki. Nie pozwalała wysyłać - pogrzebała w dużej kieszeni z przodu fartucha i wyjęła złożony kartonik - wiem, że nie godzi się tykać rzeczy swej pani nieboszczki, lecz panicz przecież musi się dowiedzieć.

Joseph drżącymi dłońmi wziął kartki. Od razu rozpoznał papier i jeszcze stosunkowo świeży atrament, który nie zdążył wyblaknąć pod ciężarem czasu. Rozłożył kopertę.

Najdroższa Wendeline

Podniósł głowę, dopiero teraz uświadamiając sobie, co to oznacza. Jak mogła ukrywać jego konwersacje do Wendeline? Przecież widziała cierpienie, wypełniające jego trzewia, gdy nie otrzymywał odpowiedzi. Nie otrzymywał odpowiedzi...

- Bastienie - krzyknął w stronę zaplecza z nową energią, chowając list do kieszeni płaszcza - każ przygotować konia! Może zdążę jeszcze na południowy prom - mruknął bardziej do siebie, niż do służącej, lecz ta pokiwała głową i odeszła szybko.

Cornelia oblizała palce, sięgając po kolejne ciastko. Siedziały w oszklonej altance przy uczelnianej kawiarence, gdzie od blisko pół godziny brunetka z rozmarzeniem skubała czekoladowe desery, z zadowoleniem otrzepując palce.

- Mam nadzieję, że przynajmniej ty i Olly ukończycie uniwersytet - rzekła z pełnymi ustami - lepiej jest otaczać się ludźmi mądrymi.

- Niekoniecznie mądrymi, najwyżej inteligentnymi, Cornelio. Nie wszyscy mędrcy ukończyli brytyjskie uniwersytety. - Wendy zerknęła krytycznym wzrokiem na przyjaciółkę znad filiżanki herbaty.

- Tak, czy siak - kontynuowała niezrażona panna - co zamierzasz robić po studiach?

- Jeszcze nie wiem - Wendeline zamarła nagle, wpatrując się intensywnie w widok za oknem.

Odłożyła naczynie i wygładziła spódnicę na udach, patrząc na swoje ręce. Cornelia głęboko westchnęła, niemal podzielając ponury nastrój.

Joseph czuł się zbyt rozdarty, by poświęcić choćby chwilę na spokojny odpoczynek na siedzeniu w kajucie promu, jednak zmęczenie po kolejnej nieprzespanej nocy wzięło górę i mężczyzna opadł na jedno z obitych skórą siedzeń.

- Josephie?

Odwrócił głowę, zauważając machającego w jego stronę brodacza.

- Fouquet? - powiedział z niedowierzaniem, pocierając oczy - znów wycieczka do Brytanii?

- Dziedzicem trzeba się pochwalić - zadudnił wypełniony dumą mężczyzna i podszedł, po czym potrząsnął rękę brunetowi.

Dopiero po chwili zza rogu wyłoniła się kobieta o pokaźnej tuszy, która nie mogła wyglądać bardziej na żonę przyjaciela. Biło z niej tyle ciepła, iż Jo nie dziwił się dziecku, którego puszysta buźka wyłaniająca się spod sterty kocyków przyciśniętych do piersi matki, wyrażała głęboki spokój, a nawet zadowolenie.

- Poznaj moją żoną, panią Simonę Fouquet. A tutaj - podniósł głos z ekscytacji, gdy podszedł do dzieciątka - jest nasz syn, panicz Fabien Vincent Fouquet - odwrócił się w stronę Bridgemana i mierzył jego reakcję wzrokiem - czyż nie jest cudowny?

- Przepiękny - skwitował chłopak z uśmiechem, spowodowanym bardziej widokiem rozpromienionego towarzysza, niż zaczerwienionego niemowlęcia.

Fouquet zamienił kilka słów po francusku z żoną, na co ona przyjaźnie skinęła głową w stronę Anglika i powoli odeszła, kołysząc po drodze dziecko.

- Simona nie mówi biegle po angielsku - stwierdził mąż, gdy zniknęła w głębi korytarza - lecz pracujemy nad tym.

- Masz piękną rodzinę - mruknął lord, wędrując z nim na taras burtowy.

Oparli się o barierkę i wpatrywali w ciszy w wodę.

- Czuję, że chcesz sprowokować mnie do zadawania pytań - odezwał się wreszcie brodacz, zwracając się twarzą do znajomego - co się dzieje, przyjacielu?

- Fouquet? - Joseph uśmiechnął się pod nosem - mogłbyś pożyczyć mi parę pensów na konia, gdy dotrzemy do Anglii? Muszę szybko przedostać się do Southam.

- Pięknie - stwierdziła Cornelia, poprawiając niesforne loki Wendeline, wysuwające się z subtelnego koka.

Wendy wstała i obróciła się, dokładnie oglądając w lustrze szafirową suknię, która połyskiwała przy szybszych ruchach. Współlokatorka nałożyła na jej twarz więcej makijażu, co o dziwo jej nie przeszkadzało.

- Jak się czujesz? - zapytała brunetka, z przebłyskiem zadowolenia w oczach chowając resztę wsuwek do szkatułki na toaletce.

- Nie najgorzej - bąknęła dziewczyna, przeglądając się w lustrze, ale po chwili oprzytomniała i odwróciła się do przyjaciółki - lecz nie wiem, Cornelio, w czym miało by to niby pomóc.

- W twej chandrze, Winnie, najważniejsze jest, jak czujesz się sama ze sobą - towarzyszka zmarszczyła nos, gdy obciągała w skupieniu bufiaste rękawy sukni - och, doprawdy nie wiem, jak poradzisz sobie beze mnie. - Wendy niemal prychnęła ze śmiechem.

Pocałunek OgniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz