16 • Dlaczego narzeczona panicza ucieka?

29 1 0
                                    

Wendeline przeciągnęła się, starając czym prędzej wyrwać się z półsnu. 

Dzięki hojności panicza Bridgemana pokojówki czym prędzej przygotowały poprzedniego wieczoru skromną gościnną sypialnię na piętrze, by dziewczyna mogła spokojnie przenocować i następnego dnia wyruszyć w powrotną drogę. Przynajmniej taką wersję wydarzeń przyjęły gospodynie, które, choć nie starały się bezpośrednio pytać damy, jaki jest powód jej przyjazdu, kobieta nieustannie czuła na plecach ich oddech, kiedy starały się podsłuchiwać każdą jej rozmowę. 

Wstała i czym prędzej ubrała się, chcąc zdążyć szybko przejść się po korytarzach dworku, unikając tym samym czasu pobudki i kolejnych pełnych ciekawości spojrzeń służby. 

Podczas spaceru sama zastanawiała się nad celem swoich odwiedzin. Pozwoliła sobie na tak szybką i nieprzemyślaną wycieczkę do Francji... Ledwo mogła siebie poznać. 

Wendeline Auntley, nieustraszony "mężczyzna w gorsecie", dziewczę, na której widok w progach swych domostw starsze damy potrafiły mdleć, bojąc się o swoją reputację. W życiu zdarzyło jej się brać udział w skandalach, których obecnie udałoby jej się bez problemu uniknąć, jednak nie wstydziła się ich. Wolała uchodzić za pannę pozbawioną reszty manier, niż lady nie wyróżniającą się spośród setek, jak nie tysięcy młodych Brytyjek. 

A teraz podążała korytarzami domostwa, należącego do człowieka, którego nienawidziła, z powodu, którego nigdy nie chciała zrozumieć, by zrobić coś, co dawno uczynić powinna. Ponieważ była osobą szczerą i bezwzględną, prawda?

Zatrzymała się przed znajomymi drzwiami. Za nimi wraz z Josephem mogła podziwiać niewielki obraz, który na zawsze mógł odmienić postrzeganie jej...

- Przyjaciela - skwitowała cicho, podchodząc do drzwi i ciągnąc za klamkę.

Z szokiem odkryła, że pokój wyglądał całkowicie inaczej, niż poprzedniego popołudnia. W zamyśleniu musiała pomylić pokoje. Kiedy zaczęła wycofywać się, jej wzrok przykuło spojrzenie dwóch ogromnych oczu, zabójczo podobnych barwą do oczu Josepha. Zamarła w miejscu, mierząc wzrokiem wychudzoną kobietę, której ciemne włosy cienkimi, acz długimi kosmkami spływały po ramionach. 

Nigdy nie pytała nikogo o losy matki Jo. Była niemal pewna, że żyje, lecz myślała, że spoczywa w jednym z miejskich szpitali. 

- Dzień dobry - wydusiła bezmyślnie, wpatrując się nieustannie w damę, na której twarzy pojawił się uśmiech, na tyle delikatny, iż mocniejszy powiew niechęci do Auntley mógłby go bez problemu zdmuchnąć.

- To pani jest zapewne słynną lady Wendeline - powiedziała bardzo słabym głosem - zapraszam, proszę wejść.

Zdziwiona Wendy niepewnie wkroczyła do pomieszczenia i zajęła miejsce w jednym z foteli  przy łóżku chorej. Od razu zwróciła uwagę na fotografię, stojącą na stoliku nocnym, której ramka i szkło ochronne były doszczętnie strzaskane, tak że z trudnością dało się dojrzeć sylwetki uwiecznionych osób.

- Ach, tak - odparła matka, widząc jej spojrzenie - nasza rodzina - podniosła z trudem przedmiot i podała dziewczynie - Joseph zawsze chciał mieć rodzeństwo. Tak trudno mu było wytłumaczyć, że przy mojej kondycji nie było to możliwe - zaśmiała się, pocierając o siebie chude dłonie. 

- Nigdy nie miałam przyjemności usłyszeć niczego o jego ojcu - stwierdziła Wendy, dopiero orientując się, jak bezpardonowo to zabrzmiało, lecz brunetka bez problemu odpowiedziała:

- Wcale ci się nie dziwie, drogie dziecko. Alfred wyjechał lata temu, wyruszając w sprawach biznesowych. Tak przynajmniej mówił - westchnęła ciężko, mocniej opierając się o poduszki - Jo nieustannie wierzy, że sir Bridgeman wróci, dlatego zakazuje służbie nazywania siebie panem tego domu.

- Czy pani też w to wierzy? - zapytała Wendeline, a matka spuściła wzrok.

- Nasza miłość zawsze istniała jedynie na papierze. Można by pomyśleć, że wróci tu chociażby dla widoku dorosłego syna - przestała pocierać ręce i przymknęła oczy - Jo nie zna go tak, jak ja. Dalej widzi w nim ojca idealnego. Kiedyś próbowałam to zmienić, teraz nie mam ani siły, ani serca. Joseph jest delikatny, delikatniejszy niż niejeden chłopak. Uważam to za zaletę, daje mu to niezwykłe wyczucie, niespotykane u dzisiejszych młodzieńców, lecz najwyraźniej świat uważa inaczej. 

Młoda dama zamyśliła się na chwilę. Nigdy nie przypisałaby Bridgemanowi wyczucia i delikatności. Owszem, miał w sobie duszę artysty, lecz jego niektóre uwagi i wypowiedzi... Dopiero w tej chwili uderzyła ją myśl, jak bardzo mogła się mylić. Patrzyła na niego tak krytycznym wzrokiem, że nie zauważała, jak wiele dobra czynił dla ludzi dookoła. Dla niej. 

Ratunek przed burzą. Wytrwała chęć wyplenienia z niej pomysłu wyjścia za człowieka, którego fortuna nie pomogłaby w zatraceniu się Wendy we własnej rozpaczy u boku mężczyzny, tłumiącego jej ogień, żar bijący w niej od zawsze. Płomienie, które nieliczni uznawali za jej zaletę. W tym on, Joseph Bridgeman, jej największy wróg, denerwujący, nierozważny, lekkomyślny i zadufany w sobie człowiek, akceptował jej bunt przeciwko światu.

Zachłysnęła się powietrzem, uświadamiając sobie, jak bardzo jej oddech przyspieszył, a serce oddało się uczuciom, z którymi od dawna walczyła. Powinna wyjść za Gregorego, nie musiałaby się wtedy mierzyć ze znienawidzonym krzykiem duszy. W tej chwili się bała. Cała odwaga uleciała, zostawiając nagą niepewność. Jeśli Jo jest delikatny, to ona w tej chwili może stać się tylko zbitą porcelaną. 

Lady Bridgeman zmarszczyła brwi, obserwując niemal płaczącą kobietkę. 

- Czy wszystko w porządku? - od strony drzwi dobiegł je męski głos, na dźwięk którego Wendy załkała, poderwała się i jednym susem pokonała drogę na korytarz, niezdarnie mijając Bridgemana.

Wybiegła przed domostwo i popędziła aleją, prowadzącą do przystanków wozów, skąd miała szansę szybko wrócić do miasta. Minęła dwójkę dzieci, która powiodła za nią wzrokiem.

- Dlaczego narzeczona panicza ucieka? - zapytała Opal, zakładając rączki na piersiach.

- Może dostała za mały kawałek ciasta - burknął Michael - w takiej sytuacji jedynym rozsądnym wyborem jest ucieczka.

- Dlaczego więc ty nie uciekniesz?

- Nie bądź bezmyślna, głuptasie - odparł z pełną powagą - mama zakazała mi wychodzić za bramę. 

Cornelia uśmiechnęła się, wpatrując we własne odbicie w lustrze. Nauczyła się zostawiać skromność w domu, gdzie powściągliwość przez lata pozwalała jej żyć bez wyrwanych kończyn. 

Zastanawiała się, czy rodzina kiedykolwiek jej wybaczy. Zresztą, czy powinno ją to obchodzić? Miała wokół siebie przyjaciół, którzy ją szanują. 

Odsłoniła fragment koszuli nocnej, pod którą kryły się zranienia i przypomniała sobie moment, w którym Oliver dotykał ustami każdego z nich. Dobra teraz mogła poczuć się całkowicie uleczona. 

Pozostała tylko jedna kwestia, wycedziła w myślach. Kwestia o wyjątkowo atrakcyjnej buźce i energii godnej wulkanu, która nie zamierza się poddać. Co nią kieruje? Armstrong nie posiada wielkiej fortuny. Wiedziała, że ich rodziny dobrze się znają, zapewne małżeństwo ma być podłożem wspólnych interesów. Czy w takim wypadku, jeśli jakimś cudem Cornelii uda się, mimo wszelkim przeciwnościom losu, poślubić Olivera, skieruje przeciwko sobie również rodzinę chłopaka?

Pocałunek OgniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz