9 • Aleś ty lodowata, kruszynko

45 1 0
                                    

Na ostatnie godziny przed rozpoczęciem balu uczelnianego Wendy z zadowoleniem popatrzyła na zawieszone na ścianie zasłony. Zgłosiła się na ochotniczkę do pomocy przy przygotowaniach tuż po napisaniu pracy matematycznej. I chociaż przed sobą miała jeszcze do zaliczenia fakultety humanistyczne, starała się o tym teraz nie myśleć.

Od najmłodszych lat rodzice tak gorliwie wpajali w nią anglosaską poezję, iż początkowo nie widziała żadnej innej drogi, niż kariera filologiczna. Jednak nie rozumiała całego zamętu wokół słów, posortowanych w alegoryczne wyrażenia. Dla niej miłość była tajemnicą. Tajemnicą fascynującą, ale z pewnością nieopisywalną. Może dlatego starała się do niej nie zbliżać. I może dlatego nie przepadała za artystycznymi duszami, które potrafiły godzinami rozmyślać nad sensem zapisów poetów. Z lordem Bridgemanem na czele.

W tym momencie nie cierpiała trwającego tygodnia jeszcze bardziej. Ostatnie dni, prócz świątecznego szału, mieściły w sobie zbyt długie chwile rozmyślania nad Gregorym. Wendeline wciąż nie podjęła decyzji, choć nadszedł czas rozmowy z narzeczonym.

Westchnęła i powędrowała do pokoju. Na łóżku czekała już na nią suknia - skromna, zszyta z błękitnego tiulu, tańszego, choć bardziej efektownego od cięższych tkanin. Może kostium był jak na te czasy zbyt ekstrawagancki, lecz kobieta pragnęła się wyróżnić.

Cornelia wyszła z toalety i bez słowa minęła współlokatorkę. Po ostatnim powrocie nie rozmawiały zbyt wiele. Wendy próbowała nawiązać z nią jakiś kontakt, jednak brunetka była tak przybita, że przyjaciółka postanowiła dać jej chwilę dla siebie. 

Lady Auntley nigdy nie dowiedziała się, co stało się w noc przyjazdu towarzyszki, lecz dało się to łatwo wywnioskować z tragicznej formy jej i Armstronga. Lekko ją to dziwiło. Wcześniej świetnie się dogadywali. W ich relacji nie było miejsca na skomplikowanie. Lecz nagle Cornelia wraca z wyjazdu i ze skruchą rozstaje się z człowiekiem, którego wcześniej określała jako "tego jedynego". W innym przypadku możnaby podejrzewać, że jakiś francuski panicz zawrócił jej w głowie. Jednak nie przy Cornelii, która ceniła miłość ponad wszystko. 

Wendeline pamiętała dziwną rezerwę, z którą traktowała Olivera. Choć z pozoru mu to nie doskwierało, brak gestów bliższych niż pocałunek dłoni i trzymanie parasolki zapewne przeszkadzało. Lecz on nie poddawał się.

Wendy zarzuciła na siebie suknię i ułożyła włosy w lustrze. Nigdy nie miała czasu na naukę modnych upięć, szczerze mówiąc, uplecenie nawet najprostszego warkocza było niemałym wyzwaniem. Pozostawienie rozpuszczonych włosów byłoby czymś nie do pomyślenia... Dziewczyna z uśmiechem spojrzała na wstążkę, splątującą jej loki i po chwili ją rozpuściła.

Armstrong zaczął zapinać pod szyją krawat ruchami na tyle niepewnymi, że Joseph po chwili podszedł do niego i samodzielne poprawił upięcie. Oliver kiwnął w niemym podziękowaniu.

- Armstrong - odparł brunet - porozmawiam dziś z Wendy...

- Chyba nie ma tu o czym rozmawiać, Jo - przerwał mu przyjaciel, spuszczając wzrok. Bridgeman pokiwał głową i poklepał go po ramieniu.

Sala wypełniła się różnego rodzaju tkaninami. Satyny i szyfony błyszczały w świetle wielkich żyrandoli zawieszonych na suficie głównej auli uczelni. Wieczór był, jak na chłodne grudniowe noce, dość ciepły, przez co Wendeline już teraz planowała spędzić wolną chwilę oddechu na zewnątrz.

Rozległa się muzyka i pierwsze pary ruszyły do tańca. Joseph przyglądał się im ze skrytym zachwytem, szukając inspiracji do książki. Uwielbiał przyjęcia, podczas których w powietrzu aż wrzało od emocji i uczuć. A ten bal z pewnością się do takich zaliczał.

Pocałunek OgniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz