Noworoczny poranek powitał Wendeline czystym niebem, zachrypniętym gardłem i poczuciem, że tamtej nocy wydarzenia poszły zdecydowanie nie po jej myśli. Podparła się na łożu, usiłując przypomnieć sobie wydarzenia ostatniego wieczoru, lecz dziurę czasową między samotnym siedzeniem na schodach w czasie burzy, a wschodem słońca pomogła jej zapełnić dopiero obecność między kocami marynarki, należącej do...
Wendy zakryła z zażenowania twarz dłońmi, padając na poduszki. Nie mogła przyznać sama przed sobą, iż w tamtym czasie była zmęczona, ale przy zmysłach i że wszystkie jej ruchy mogły być tylko w pewnym stopniu irracjonalne.
Lecz dlaczego akurat lord Bridgeman? Na to pytanie również znała odpowiedź. Złapała delikatnie garnitur między dłonie. Wciąż lekko wilgotny. Wtedy spostrzegła, iż całą noc spędziła w przemoczonej sukience i splątanych od kropli włosach. Wyskoczyła z łóżka i przeczesała je ręką, patrząc na otwartą szafę i wybierając strój na dzień.
Wkroczyła na korytarz główny uniwersytetu, taszcząc w ręku narzutę Josha i chrząkając co chwila. Wyposażona w armię chusteczek niemal wpadła na skulonego Olivera, który przyglądał się widokowi zza okien.
- Armstrong? - przywitała się niemrawo, niemal odskakując na jego widok.
- Żyleta - odpowiedział jej, na co zmarszczyła brwi. Najwidoczniej nie tylko ona ma za sobą ciężką noc.
- Gdzie jest Jos... Lord Bridgeman?
- Nie wiem - mruknął blondyn.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, po czym ruszył w kierunku wysokiego bruneta, jakby zapominając o znajomej. Wendy ciężko westchnęła i podążyła za nim. Podeszli do Josepha, który pochłaniał kolejną stronę tomiku poezji.
- Josephie - bąknął blondyn, zanim dziewczyna zdążyła się odezwać - ktoś do ciebie.
- Dziękuję, lordzie Arm...
- Mówiłem o sobie - przerwał jej bez pardonu.
Kobieta zamarła z rozdziawionymi ustami, a Bridgeman zamknął ostentacyjnie książkę i odwrócił się w ich stronę. Jednak Oliver milczał i tylko wpatrywał się w Josepha, który po chwili dezorientacji spojrzał na Wendeline i delikatnie uśmiechnął.
- Słucham?
- Mam dla pana to, lordzie Bridgeman - odparła oficjalnie, podając mu marynarkę. Na widok jej wyrazu twarzy, mina bruneta zrzedła. Pokiwał głową, dziękując za zwrot i ponownie odwrócił się w stronę towarzyszki, spodziewając się najgorszego - co pan sobie wczoraj myślał?
- Ja?
- Tak. Pan, lordzie Bridgeman.
- Droga lady Auntley - rzekł nieco zdenerwowany - gdyby nie wykonywała pani tak irracjonalnych czynności, jak siedzenie na lodowatych schodach uczelni w czasie burzy, nie musiałbym podejmować w tę stronę żadnych ruchów.
- Pozwolił pan sobie na zbyt wiele!
- Nie zaprzeczała pani w żadnym momencie! Armstrong, o czym chciałeś porozmawiać?
- To już nieważne. Zaintrygowaliście mnie. - Najwidoczniej wróciło mu już trochę sił. Oglądanie kłótni Josepha i Wendeline było jedną z ulubionych atrakcji Olivera.
- Lordzie Bridgeman, jest pan jednym z najokropniejszych ludzi, jakich dano mi spotkać!
- Za to pani, lady Auntley, jest równie niewdzięczna!
- Mógłbym się dowiedzieć, co tam się stało? - wciął się blondyn.
- Nie! - wykrzyknęli równocześnie.
CZYTASZ
Pocałunek Ognia
Historical Fiction• I CZĘŚĆ SAGI PŁOMIENI• Gdy lady Wendeline Auntley rozpoczyna naukę na jednej z prestiżowych uczelni w Wielkiej Brytanii, mając u boku ukochanego i marzenia, kiełkujące w niej od najmłodszych lat, wydaje się, że nic nie może zamącić przynajmniej po...