Bracia

8 0 0
                                    

(praca należy do uniwersum współtworzonego z Tea-Amo)

Soyka odetchnął głęboko, rozkoszując się wprawdzie suchym, ale przyjemnie ciepłym powietrzem. Słońce wisiało wysoko na nieboskłonie i nie towarzyszyła mu ani jedna zdradziecka ciemna chmura, która zapowiadałaby odmianę iście idyllicznej pogody. Okolica zamczyska, należącego do rodu Varnyth, była nad wyraz spokojna i malownicza – wszędzie tylko zielone łąki, poprzecinane skromnymi gościńcami, ubogie wioski i wielkie połacie boru, gdzie z dala od ciekawskich spojrzeń żyły stworzenia, jakich żaden człowiek nie potrafiłby sobie wyobrazić.

Mężczyzna popędził swojego konia, który kłusem ruszył w kierunku widocznej już z daleka siedziby jednej z najznamienitszych magicznych rodzin, jakie mieszkały w Mirtisie. Potężny zamek z gdzieniegdzie pokruszonego, czarnego kamienia zdawał się pamiętać czasy starożytnych wojen między magami a ludźmi. Mimo upływu stuleci nie stracił jednak nic ze swojego dostojeństwa, a wręcz przeciwnie – w oczach przyjezdnych wciąż pozostawał znamienitym symbolem siły i uporu, które charakteryzowały żyjący w nim od pokoleń ród. Kiedyś co noc na tym zamku odbywały się bale, narady czy uczty – teraz jednak od kilku miesięcy stał on niemal zupełnie opustoszały. Nagle, wraz ze śmiercią lady Odelli, jakiś rozdział w sławetnej historii Varnythów został zamknięty – tak  jakby ktoś pozbawił tę rodzinę znakomitego filara, utrzymującego w pionie pomnik jej świetności. Wszyscy mieszkańcy twierdzy nagle rozpierzchli się po świecie, zbyt zajęci swymi własnymi sprawami, by dbać o rodową siedzibę, którą pozostawili pod opieką służby i traktowali bardziej jak letnią rezydencję niż swój dom.

Niemniej Soyka cieszył się, że wrócił w rodzinne strony. Patrząc na zamek z oddali, czuł niejako dumę z tego, że jest dziedzicem tak szanowanego rodu oraz spadkobiercą i nowym twórcą jego historii. To był wielki zaszczyt i jednocześnie wielka odpowiedzialność, którą od lat dźwigał na swoich barkach.

Ileż to wspomnień wiąże się z tym miejscem – przemknęło mu przez myśl, gdy wjeżdżał na zadbany dziedziniec, gdzie głośny stukot końskich kopyt o podłoże odbijał się echem od grubych, porośniętych jadeitowym bluszczem ścian.

W jednej chwili Soyka przypomniał sobie wszystkie dobre i złe chwile w swoim życiu, które nierozerwalnie wiązały się z tym właśnie zamczyskiem. Mimowolnie uśmiechnął się do samego siebie, świadomy, że to tutaj właśnie się wychował i ukształtował swój charakter. Uwielbiał szczerze tę twierdzę i nawet przykra myśl o niedawnej śmierci matki w jej murach nie była w stanie zburzyć wyjątkowego nastroju, który opanował całą postać młodego maga. Dopiero widok stojącego przy stajniach powozu sprawił, że z twarzy Soyki zniknął wyraz spokoju.

Nie do wiary! Co on tu robi? Po co przyjechał, skoro wie, że jestem w zamku? – pomyślał z gniewem, zsiadając z konia i niedbale rzucając lejce stajennemu, który pokornie się przed nim skłonił. Mężczyzna jednak nie zwrócił na ten gest uwagi, zbyt przejęty pojawieniem się niezapowiedzianego gościa.

Zacisnął dłonie w pięści i ruszył szerokim korytarzem, po którego obu stronach pyszniły się popiersia co sławniejszych przedstawicieli rodu. Soyka zazwyczaj dziwnie się czuł pod ciężarem ich kamiennych spojrzeń, ale w tamtej chwili nie obchodziły go one zupełnie. Mężczyzna szybkim krokiem przemierzył schody i zatrzymał się dopiero na piętrze. Uważnym spojrzeniem omiótł rząd zamkniętych na klucz komnat, ciągnących się wzdłuż bogato zdobionej kolumnady. W zamku zdawało się nie być żywej duszy. Tylko z jednej sali dało się słyszeć ciche szuranie kotar, które wskazało magowi, gdzie powinien się udać.

To są jakieś żarty! – myślał Soyka z rosnącą irytacją. Zacisnął dłonie w pięści, zmierzając w stronę własnej sypialni, gdzie przybysz najwyraźniej zdążył się już rozgościć.

Lot jaskółek || miniaturkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz